52074.fb2
Nie rozumiem zupełnie pana Bordenave, który mówi, że nie lubi ładnej pogody.
Przecież deszcz wcale nie jest zabawny. Oczywiście, można się bawić, nawet jeżeli pada.
Można brodzić w rynsztoku, można otwierać usta i połykać krople deszczu, a i w domu jest fajnie, bo jest ciepło, można się bawić elektryczną kolejką, a mama daje na podwieczorek czekoladę i ciastka. Ale znowu kiedy pada, w szkole nie ma prawdziwych pauz, bo nie puszczają nas na podwórze. Dlatego właśnie nie rozumiem pana Bordenave - przecież on także korzysta z ładnej pogody, bo to on opiekuje się nami na pauzach.
Na przykład dzisiaj była piękna pogoda, okropnie dużo słońca i mieliśmy fantastyczną pauzę, tym bardziej że przez całe trzy dni padało i musieliśmy siedzieć w klasie. Zeszliśmy na podwórze parami, jak zwykle, i pan Bordenave powiedział nam: „Rozejść się”, no i zaczęliśmy dokazywać.
- Bawimy się w policjantów i złodziei! - krzyknął Rufus, który ma tatę policjanta.
- Nudzisz - powiedział Euzebiusz. - Gramy w futbol.
No i pobili się. Euzebiusz jest bardzo silny i bardzo lubi dawać fangi kolegom, a ponieważ Rufus jest jego kolegą, więc Euzebiusz dał mu fangę w nos. Rufus się tego nie spodziewał, zachwiał się i potrącił Alcesta, który właśnie jadł bułkę z dżemem, i bułka upadła na ziemię, a Alcest zaczął krzyczeć. Przyleciał pan Bordenave, rozdzielił Euzebiusza i Rufusa i postawił ich do kąta.
- A kto mi odda moją bułkę? - zapytał Alcest.
- Chcesz także iść do kąta? - odpowiedział pan Bordenave.
- Nie, ja chcę mieć z powrotem moją bułkę z dżemem - powiedział Alcest.
Pan Bordenave zrobił się cały czerwony, zaczął sapać przez nos, jak zawsze, kiedy wpada w złość, ale nie mógł dalej rozmawiać z Alcestem, bo Maksencjusz bił się z Joachimem.
- Oddaj mi moją kulkę, szachrowałeś! - krzyczał Joachim i ciągnął Maksencjusza za krawat, a Maksencjusz walił go po głowie.
- Co się tu dzieje? - zapytał pan Bordenave.
- Joachim nie lubi przegrywać, więc krzyczy; jeśli pan chce, mogę mu dać w nos -
powiedział Euzebiusz, który podszedł bliżej, żeby lepiej widzieć.
Pan Bordenave spojrzał na Euzebiusza, bardzo zdziwiony.
- Myślałem, że stoisz w kącie - powiedział.
- Ano tak, prawda - powiedział Euzebiusz i wrócił do kąta, a tymczasem Maksencjusz był już czerwony jak burak, bo Joachim ciągnął go przez cały czas za krawat; pan Bordenave posłał ich obu do kąta, do tamtych.
- A moja bułka z dżemem? - zapytał Alcest, który jadł bułkę z dżemem.
- Przecież właśnie ją jesz! - powiedział pan Bordenave.
- No to co z tego?! - krzyknął Alcest. - Przynoszę cztery bułki na pauzę i chcę zjeść cztery bułki!
- Pan Bordenave nie zdążył się rozgniewać, bo dostał piłką w głowę - bęc!
- Kto to zrobił?! - krzyknął pan Bordenave, trzymając się za czoło.
- To Mikołaj, proszę pana, sam widziałem! - powiedział Ananiasz.
Ananiasz jest pierwszym uczniem i pieszczoszkiem pani nauczycielki, my go za bardzo nie lubimy, to wstrętny skarżypyta, ale nosi okulary i nie możemy go bić tyle razy, ile nam się spodoba.
- Wstrętny skarżypyto! - krzyknąłem. - Gdybyś nie miał okularów, oberwałbyś ode mnie piłką!
Ananiasz zaczął płakać, mówił, że jest bardzo nieszczęśliwy, że się zabije, i zaczął się tarzać po ziemi. Pan Bordenave zapytał mnie, czy to prawda, że to ja rzuciłem piłkę, a ja mu odpowiedziałem, że tak, że bawiliśmy się „w myśliwego” i że nie trafiłem w Kleofasa, i że to nie moja wina, bo wcale nie chciałem upolować pana Bordenave.
- Nie życzę sobie, żebyście się bawili w takie brutalne gry! Zabieram piłkę! A ty marsz do kąta! - powiedział mi pan Bordenave.
Powiedziałem mu, że to jest okropnie niesprawiedliwie; Ananiasz zagrał mi na nosie z bardzo zadowoloną miną i odszedł trzymając książkę pod pachą. Ananiasz nie bawi się nigdy na pauzie - zabiera ze sobą książkę i powtarza lekcje. To wariat ten Ananiasz!
- Więc co będzie z moją bułką? - zapytał Alcest. - Jem już trzecią bułkę, pauza się kończy, a ja nie mam czwartej bułki - uprzedzam pana!
Pan Bordenave już miał mu coś odpowiedzieć, ale nie mógł, i to wielka szkoda, bo wyglądało na to, że to, co powie Alcestowi, będzie bardzo interesujące. Nie mógł
odpowiedzieć, bo Ananiasz leżał na ziemi i okropnie krzyczał.
- Co znowu? - zapytał pan Bordenave.
- To Gotfryd! Pchnął mnie! Moje okulary! Umieram! - powiedział Ananiasz.
Mówił jak na filmie, który niedawno widziałem - byli tam ludzie w łodzi podwodnej i ta łódź nie mogła wypłynąć, i ludzie się uratowali, ale łódź przepadła.
- Ależ nie, proszę pana, to wcale nie Gotfryd, Ananiasz sam upadł, on się stale przewraca - powiedział Euzebiusz.
- Czego się wtrącasz? - zapytał Gotfryd. - Nikt się ciebie nie pyta. Ja go pchnąłem, no i co z tego?
Pan Bordenare zaczął krzyczeć, żeby Euzebiusz wrócił do kąta i żeby Gotfryd też stanął w kącie. Potem podniósł Ananiasza, któremu leciała krew z nosa i który płakał, i zaprowadził go do gabinetu lekarskiego, a za nim leciał Alcest i nudził go o bułkę z dżemem.
My, reszta, postanowiliśmy zagrać w futbol. Ale starszaki grali już w futbol, a ze starszakami nie zawsze można się dogadać i często się bijemy. Więc i tym razem, ponieważ na jednym podwórzu były dwie piłki i dwie partie, które ciągle się mieszały, nie obeszło się bez bijatyki.
- Zostaw tę piłkę, głupi smarkaczu - powiedział jeden starszak do Rufusa. - To nasza piłka!
- Nieprawda! - krzyknął Rufus i to prawda, że to nie była prawda, ale starszak strzelił
gola piłką małych i trzepnął Rufusa, a Rufus kopnął w nogę starszaka.
Nasze bijatyki ze starszakami zawsze są takie: oni nas biją, a my kopiemy ich w nogi.
No więc biliśmy się na całego i był straszny rwetes. Ale mimo tego rwetesu usłyszeliśmy krzyk pana Bordenave, który wracał z lekarskiego gabinetu z Ananiaszem i Alcestem.
- Niech pan spojrzy - powiedział Ananiasz - oni już nie stoją w kącie!
Pan Bordenave miał minę bardzo zagniewaną i zaczął biec w naszą stronę, ale nie dobiegł, bo poślizgnął się na bułce z dżemem Alcesta i upadł.
- Brawo! - powiedział Alcest. - Pięknie się pan spisał! Niech pan tak dalej depcze po moich bułkach z dżemem.
Pan Bordenave wstał, otrzepał spodnie i pobrudził sobie całą rękę dżemem, a my zaczęliśmy się znowu bić. To była strasznie fajna pauza, ale pan Bordenave spojrzał na zegarek i kulejąc poszedł dzwonić na lekcję.
Kiedyśmy się ustawili w szeregu, nadszedł Rosół. Rosół to drugi wychowawca, którego tak nazywamy, bo on zawsze mówi: „Spójrz mi w oczy”, a ponieważ na rosole są oka, nazywamy go Rosołem. To starszaki tak wymyśliły.