52074.fb2 MIKO?AJEK - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

MIKO?AJEK - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

Wszystko pójdzie jak z płatka.

Fotograf kazał nam się ustawić w trzy rzędy; pierwszy rząd będzie siedział na ziemi, drugi będzie stał, pani będzie siedziała w środku na krześle, a trzeci rząd ustawi się na skrzynkach. Ten fotograf ma naprawdę fajne pomysły. Po skrzynki poszliśmy do szkolnej piwnicy. W piwnicy było prawie ciemno, więc podokazywaliśmy sobie, a Rufus włożył na głowę stary worek i tak długo krzyczał „Uuu... jestem duch!”, aż przyszła pani i zdjęła mu ten worek. Rufus był bardzo zdziwiony, kiedy zobaczył panią. Wróciliśmy na podwórze, a pani puściła ucho Rufusa i stuknęła się ręką w czoło.

- Przecież jesteście zupełnie czarni - powiedziała.

Prawda, przez to błaznowanie w piwnicy zabrudziliśmy się trochę. Pani nie była zadowolona, ale fotograf powiedział, że nie szkodzi i że zdążymy się umyć, zanim on ustawi skrzynki i krzesło do fotografii. Poza Ananiaszem, jedyny, który miał czystą twarz, to był

Gotfryd, bo na głowie miał swój kask Marsjanina, który wyglądał jak słój.

- Widzi pani - powiedział Gotfryd do pani nauczycielki - gdyby wszyscy przyszli ubrani tak jak ja, nie musieliby się teraz myć.

Widziałem, że pani miała ochotę wytargać Gotfryda za uszy, ale to było niemożliwe przez ten słój. Fantastyczny jest taki kostium Marsjanina!

Obmyliśmy się, przyczesali i wróciliśmy na podwórze. Byliśmy trochę mokrzy, ale fotograf powiedział, że to nie szkodzi, że na fotografii tego nie będzie widać.

- Czy chcecie zrobić przyjemność waszej pani? zapytał nas.

Odpowiedzieliśmy, że tak, bo przecież lubimy naszą panią - jest strasznie miła, kiedy jej nie denerwujemy.

- No więc - powiedział fotograf - ustawcie się grzecznie do zdjęcia. Najwyżsi staną na skrzynkach, średni staną na ziemi, a mali sobie usiądą.

Zaczęliśmy się już ustawiać i fotograf mówił do pani, że z dziećmi wszystko się zrobi cierpliwością, ale pani nie mogła wysłuchać go do końca: musiała nas rozdzielić, bo wszyscy chcieli stać na skrzynkach.

- Tylko ja jestem wysoki! - krzyczał Euzebiusz i spychał tych, którzy chcieli wejść na skrzynki.

Gotfryd nie chciał ustąpić i Euzebiusz trzasnął go w słój, aż go ręka zabolała.

Musieliśmy potem w kilku wyciągać głowę Gotfryda ze słoja, bo słój nie chciał zejść.

Pani powiedziała, że ostrzega nas po raz ostatni i że zaraz pójdziemy na lekcję arytmetyki, więc postanowiliśmy się uspokoić i zaczęliśmy się ustawiać.

Gotfryd podszedł do fotografa i zapytał:

- Co to za aparat?

Fotograf uśmiechnął się i powiedział:

- To takie pudełko, z którego wyfrunie ptaszek, mój malutki.

- To stary grat - powiedział Gotfryd. - Mój tata dał mi aparat z osłoną, obiektywem szerokokątnym, teleobiektywem i, oczywiście, z fleszem.

Fotograf zrobił zdumioną minę, już się nie uśmiechał, tylko powiedział, żeby Gotfryd poszedł na swoje miejsce.

- A czy ma pan chociaż komórkę fotoelektryczną?! - zawołał Gotfryd.

- Mówię ci po raz ostatni: wracaj na miejsce! - krzyknął fotograf, nagle czegoś bardzo zdenerwowany.

Wreszcie ustawiliśmy się. Ja siedziałem na ziemi obok Alcesta. Alcest to mój kolega, który jest bardzo gruby i który ciągle je. Właśnie zajadał bułkę z dżemem i fotograf powiedział, żeby przestał jeść, ale Alcest odpowiedział, że on się musi odżywiać.

- Zostaw tę bułkę! - krzyknęła pani, która siedziała tuż za Alcestem. Alcest tak się przestraszył, że bułka wysunęła mu się z ręki na koszulę.

- No i świetnie - powiedział Alcest próbując zebrać dżem bułką.

Pani powiedziała, że nie pozostaje nam nic innego, jak tylko posłać Alcesta do ostatniego rzędu, żeby nie było widać plamy na koszuli.

- Euzebiuszu - powiedziała pani - ustąp miejsca twemu koledze.

- To nie jest mój kolega - odpowiedział Euzebiusz - i nie ustąpię mu miejsca; niech stanie tyłem, żeby nie było widać jego plamy i jego tłustej gęby.

Panią to zgniewało i kazała za karę Euzebiuszowi odmieniać zdanie: „Nie powinienem odmawiać miejsca koledze, który zabrudził koszulę bułką z dżemem”. Euzebiusz nic nie powiedział - zszedł ze skrzynki i stanął w drugim rzędzie, a Alcest poszedł do ostatniego.

Zrobił się mały rozgardiasz, zwłaszcza wtedy, kiedy Euzebiusz, przechodząc koło Alcesta, dał

mu pięścią w nos. Alcest chciał go kopnąć w kostkę, ale Euzebiusz się uchylił (on jest bardzo zwinny) i kopa dostał Ananiasz, na szczęście tam, gdzie nie nosi okularów. Mimo to Ananiasz zaczął płakać i krzyczeć, że nic nie widzi, że nikt go nie lubi i że chce umrzeć. Pani go pocieszała, wytarła mu nos, przygładziła włosy i ukarała Alcesta. Miał napisać sto razy: „Nie powinienem bić kolegi, który mnie nie zaczepia i który nosi okulary”.

[Od góry, od lewej: Martin (poruszył się), Poulot, Dubeda, Coussignon. Rufus, Aldebert, Euzebiusz.

Champignac, Lefevre, Toussaint, Charlier, Sarigaut.

W środku: Paul Bojojof, Jacques Bojojof, Marquou, Lafontan, Lebrun. Dubos, Delmont. de Rintagnes, Martincau. Gotfryd. Mcspoulet, Falot, Lafageon.

Siedzą: Rignon, Guyot, Hannibal, Croutsef. Berges, nasza Pani, Ananiasz, Mikołaj, Faribol. Grosini, Gonzales, Pichenet, Alcest i Mouchevin (którego potem wydalono).]

- Dobrze ci tak - powiedział Ananiasz, a pani kazała mu też napisać kilka linijek.

Ananiasz był tak zdziwiony, że zapomniał płakać. Pani zaczęła wszystkim rozdzielać kary -

wszyscy dostaliśmy do napisania kilka linijek i w końcu pani powiedziała:

- A teraz może wreszcie uspokoicie się. Jeżeli będziecie bardzo grzeczni, daruję wam wszystkie kary. Ustawcie się ładnie, uśmiechnijcie się, a pan zrobi nam piękne zdjęcie.

Posłuchaliśmy, bo nie chcieliśmy robić przykrości naszej pani. Wszyscy się ustawili i uśmiechnęli.

Ale i tak nic nie wyszło wtedy z tej fotografii, która miała być najmilszą pamiątką na całe życie, bo zobaczyliśmy, że nie ma fotografa. Nic nie powiedział, tylko sobie poszedł.

ZABAWA W KOWBOJÓW

Któregoś popołudnia zaprosiłem do siebie kolegów, żeby pobawić się w kowbojów.

Wszyscy przynieśli rozmaite swoje skarby. Rufus dostał od swego taty, który jest policjantem, policyjną czapkę, kajdanki, rewolwer, białą pałkę i gwizdek; Euzebiusz miał

stary harcerski kapelusz swojego starszego brata, pas z drewnianymi nabojami i dwa futerały, w których były ogromne rewolwery z rękojeściami, wykładanymi taką masą, jak na puderniczce, którą tata kupił mamie, kiedy się posprzeczali przez przypaloną pieczeń, a mama powiedziała, że się przypaliła, bo tata się spóźnił na obiad. Alcest był przebrany za Indianina, miał drewniany topór i pióropusz - wyglądał jak tłusty kurak; Gotfryd który lubi się przebierać i który ma bardzo bogatego tatę - tata kupuje Gotfrydowi wszystko, co tylko Gotfryd chce - był ubrany zupełnie jak kowboj: w spodnie z frędzlami, skórzaną kamizelkę, kraciastą koszulę, duży kapelusz; miał rewolwer na kapiszony i wspaniałe ostrogi. Ja miałem czarną maskę, którą dostałem na tłusty czwartek, strzelbę na strzały i czerwoną chustkę na szyi (stary szalik mamy).

Wyglądaliśmy fajnie!

Bawiliśmy się w ogrodzie i mama powiedziała, że zawoła nas na podwieczorek.

- No więc - powiedziałem - ja jestem dzielny Joe i mam białego konia, a wy jesteście bandyci, ale na końcu ja zwyciężam.