52074.fb2
- Tak jak zwykle - odpowiedział pan Bordenave. - Cóż chcesz, modlę się co dzień, żeby padało, a kiedy wstaję rano i widzę, że nie pada - jestem zrozpaczony!
Nie, naprawdę nie rozumiem pana Bordenave, kiedy mówi, że nie lubi słońca!
UCIEKAM Z DOMU
Uciekłem z domu! Bawiłem się w salonie i byłem bardzo grzeczny, a potem tylko dlatego, że wylałem butelkę atramentu na nowy dywan, przyszła mama i skrzyczała mnie.
Więc rozbeczałem się i powiedziałem, że sobie pójdę i dopiero będzie im smutno, a mama powiedziała:
- Z tego wszystkiego zrobiło się późno, muszę iść po sprawunki.
I wyszła.
Poszedłem do mego pokoju, żeby zabrać to, co mi będzie potrzebne do ucieczki.
Wziąłem moją teczkę, włożyłem do niej czerwony samochodzik, który dostałem od cioci Eulalii, lokomotywę z malutkiego nakręcanego pociągu z wagonem towarowym (to jedyny wagon, co mi został, bo inne się połamały), kawałek czekolady, której nie dojadłem na podwieczorek, wziąłem też skarbonkę - nigdy nie wiadomo, mogę potrzebować pieniędzy - i wyszedłem z domu.
Na szczęście mamy nie było, bo na pewno nie pozwoliłaby mi uciekać z domu. Na ulicy zacząłem biec. Mamie i tacie będzie bardzo przykro; wrócę kiedyś, kiedy będą już bardzo starzy, tacy jak babcia, i będę bogaty, będę miał olbrzymi samolot, olbrzymi samochód i własny dywan, na który będę mógł wylewać atrament, i mama i tata będą bardzo zadowoleni, że jestem znowu z nimi.
Biegnąc tak, znalazłem się przed domem Alcesta. Alcest to ten mój kolega, co jest bardzo gruby i ciągle je, zdaje się, że już wam o nim mówiłem. Alcest siedział przed domem i jadł piernik.
- Gdzie idziesz? - zapytał mnie Alcest i ugryzł duży kęs piernika.
Wytłumaczyłem mu, że uciekłem z domu, i zapytałem, czy nie poszedłby ze mną.
- Kiedy wrócimy za wiele, wiele lat - powiedziałem - będziemy bardzo bogaci, będziemy mieli samoloty i samochody, a jak nasze mamy i tatusiowie nas zobaczą, to tak się ucieszą, że już nigdy nie będą na nas krzyczeć.
Ale Alcest nie miał ochoty uciekać.
- Zwariowałeś - powiedział do mnie. - Moja mama robi na dziś wieczór bigos ze słoniną i z kiełbasą, no to ja nie mogę iść.
Powiedziałem więc Alcestowi: „Do widzenia”, a on pokiwał mi wolną ręką - drugą nie mógł, bo pakował nią właśnie piernik do ust.
Skręciłem za róg ulicy i przystanąłem na chwilę, bo po rozmowie z Alcestem zachciało mi się jeść, i zjadłem mój kawałek czekolady; to mi doda sił do podróży. Chciałem pójść bardzo, bardzo daleko, tak żeby mama i tata nie mogli mnie znaleźć, do Chin albo do Arcachon, gdzie byliśmy na wakacjach zeszłego lata - to jest strasznie daleko od naszego domu i tam jest morze i są ostrygi.
Ale żeby pojechać daleko, trzeba kupić samochód lub samolot. Usiadłem na brzegu chodnika, rozbiłem skarbonkę i przeliczyłem pieniądze. Na kupienie samochodu albo samolotu, muszę powiedzieć, było tego za mało. więc wszedłem do cukierni i kupiłem czekoladową eklerkę - była naprawdę przepyszna.
Kiedy skończyłem jeść ekierkę, postanowiłem iść dalej pieszo: to będzie trwało, ale ponieważ nie wracam do domu ani nie idę do szkoły, mam masę czasu. Nie pomyślałem jeszcze o szkole. Jutro w klasie pani powie: ..Biedny Mikołaj! Poszedł zupełnie sam. zupełnie sam, bardzo, bardzo daleko. Wróci szalenie bogaty, będzie miał samolot i samochód”. I wszyscy koledzy będą o mnie mówili i będą się o mnie niepokoili, a Alcest będzie żałował, że ze mną nie poszedł. To będzie okropnie fajnie.
Poszedłem dalej, ale zacząłem już być zmęczony, no a poza tym nie szło to zbyt szybko, bo trzeba przyznać, że nie mam długich nóg, takich na przykład jak mój przyjaciel Maksencjusz, no ale przecież nie mogę prosić Maksencjusza, żeby mi pożyczył swoich nóg.
Kiedy o tym myślałem, przyszło mi do głowy, że mógłbym poprosić jakiegoś kolegę, żeby mi pożyczył rower. Akurat przechodziłem koło domu Kleofasa. Kleofas ma fajny rower, cały żółty i strasznie błyszczący, tylko szkoda, że Kleofas nie lubi pożyczać swoich rzeczy.
Zadzwoniłem do drzwi domu Kleofasa i on sam otworzył.
- Patrzcie państwo, Mikołaj! Czego chcesz?
- Twojego roweru - powiedziałem, a Kleofas zaraz zamknął drzwi.
Zadzwoniłem jeszcze raz, a ponieważ Kleofas nie otwierał, nie zdejmowałem palca z dzwonka. Usłyszałem, jak w domu mama Kleofasa krzyczy: „Kleofas! Otwórz wreszcie te drzwi!”
Kleofas otworzył drzwi, ale wcale nie był zadowolony, jak zobaczył, że to ja ciągle tam stoję.
- Potrzebuję twego roweru, Kleofasie. Uciekłem z domu; mojemu tacie i mojej mamie będzie bardzo przykro, i wrócę za wiele, wiele lat, i będę bardzo bogaty, i będę miał samolot i samochód.
Kleofas odpowiedział mi, żebym wstąpił do niego po powrocie, jak będę bardzo bogaty, a on wtedy sprzeda mi swój rower. To, co zaproponował Kleofas, nie bardzo mnie urządzało; pomyślałem więc, że muszę mieć pieniądze, a wtedy mógłbym kupić rower Kleofasa. Kleofas bardzo lubi pieniądze.
Zastanawiałem się, skąd wziąć te pieniądze. Pracować nie mogłem, bo akurat był
czwartek∗. Więc pomyślałem, że mógłbym sprzedać zabawki, które miałem w teczce: samochodzik od cioci Eulalii i lokomotywę z wagonem towarowym, tym, co mi został, bo inne się połamały. Po drugiej stronie ulicy zobaczyłem sklep z zabawkami, więc pomyślałem, że może będą chcieli kupić moje autko i pociąg.
Wszedłem do sklepu i jeden pan, bardzo miły, uśmiechnął się do mnie i powiedział:
- Chcesz coś kupić, kochasiu? Kulki? Piłkę?
Powiedziałem, że nie chcę nic kupić, że chcę sprzedać zabawki, i otworzyłem teczkę, i postawiłem auto i pociąg na podłodze przed ladą. Ten miły pan pochylił się, popatrzył, zrobił
bardzo zdziwioną minę i powiedział:
- Ależ, mój mały, ja nie kupuję zabawek, ja je sprzedaję.
Więc zapytałem, gdzie znajduje te zabawki, które sprzedaje, bardzo to mnie zaciekawiło.
- No, no, no - odpowiedział ten pan - ja ich nie znajduję, ja je kupuję.
- Więc niech pan kupi moje - powiedziałem.
- No, no, no - powiedział znowu ten pan - nic nie rozumiesz? Ja je kupuję, ale nie od ciebie, tobie je sprzedaję, a kupuję je w fabryce, a ty... to jest... - Przerwał, a potem powiedział: - Zrozumiesz to kiedyś, kiedy będziesz duży.
Ten pan naturalnie nie wiedział, że kiedy będę duży, nie będę potrzebował pieniędzy, bo będę bardzo bogaty, będę miał samochód i samolot. Zacząłem płakać, a temu panu zrobiło się bardzo głupio, więc poszukał czegoś za ladą i dał mi malutkie autko, a potem powiedział, żebym sobie poszedł, bo już późno, że musi zamknąć sklep i że tacy klienci, jak ja, to męczące po całym dniu pracy. Wyszedłem ze sklepu z pociągiem i dwoma samochodami -
byłem okropnie zadowolony. Co prawda zrobiło się bardzo późno, zaczęło się ściemniać, a na ulicach nie było ani jednego człowieka, więc pobiegłem prędziutko. Kiedy przyszedłem do domu, mama na mnie nakrzyczała, bo spóźniłem się na kolację.
No, jeżeli tak, to dobrze: jutro ucieknę z domu. Tacie i mamie będzie bardzo przykro, a ja wrócę dopiero za wiele, wiele lat, będę bardzo bogaty i będę miał samochód i samolot.
*∗W szkołach francuskich czwartek był dniem wolnym od nauki (obecnie dniem wolnym jest środa).