52075.fb2
Wtedy Maksencjusz zostawił kostkę i wziął coś, co wyglądało jak mały garnek.
- Ten garnek jest pusty - powiedział Maksencjusz, pokazując go nam.
I spojrzał na Gotfryda, ale Gotfryd tłumaczył właśnie Kleofasowi, który nic nie rozumiał, na czym polega numer z pustą kostką.
- Już wiem - ucieszył się Joachim - garnek jest pusty, a ty zrobisz tak, że wyleci z niego biały gołąb.
- Jeżeli mu się uda - powiedział Rufus - to znaczy, że jest jakiś trik.
- Gołąb?-spytał Maksencjusz.-Coś ty! Skąd ja ci wytrzasnę gołębia, idioto?
-Widziałem w telewizji czarodzieja i on ze wszystkiego wyczarowywał pełno gołębi. Sam jesteś idiota! - odpowiedział
Joachim.
- Po pierwsze - zaczął Maksencjusz - nawet gdybym chciał, nie mógłbym z garnka wyczarować żadnego gołębia. Moja mama nie pozwala mi trzymać w domu zwierząt. Kiedyś przyniosłem mysz i była straszna draka. To kto jest idiota, jeśli można wiedzieć?
- Szkoda - westchnął Alcest - gołębie są fajne! Nieduże to, ale z groszkiem - palce lizać! Smakuje zupełnie jak kurczak.
- Ty jesteś idiota - powiedział Joachim do Maksencjusza. -Wiesz już, kto jest idiota?
Wtedy do pokoju weszła mama Maksencjusza. Myślę, że chyba podsłuchiwała pod drzwiami. Powiedziała, żebyśmy byli grzeczni i uważali na lampę, która stoi w kącie.
Wychodząc, wyglądała na okropnie zaniepokojoną...
- Czy z tym garnkiem - zapytał Kleofas - to tak jak z kostką? Też jest pusty?
- Nie - wyjaśnił Gotfryd. - On ma tylko podwójne dno.
- To taki trik. nie? - powiedział Rufus.
Wtedy Maksencjusz się obraził, oznajmił, że nie jesteśmy prawdziwymi kolegami, zamknął swoją szkatułkę i powiedział, że koniec ze sztuczkami. Nadął się cały i zrobiła się cisza. Wtedy wpadła do pokoju mama Maksencjusza.
- Co tu się dzieje? - zawołała. - Nie słychać was wcale.
- To przez nich - poskarżył się Maksencjusz. - Nie dają mi robić sztuk!
- Słuchajcie, moi drodzy - powiedziała mama Maksencjusza. - Nie mam nic przeciwko temu, żebyście się bawili, ale musicie być grzeczni. W przeciwnym razie odeślę was do domu. Muszę teraz wyjść coś załatwić. Liczę na to, że zachowacie się jak duzi, rozsądni chłopcy. I uważajcie na zegar, który stoi na komodzie.
Mama Maksencjusza przyjrzała się nam uważnie i wyszła, wznosząc oczy do sufitu i kręcąc głową, jakby chciała powiedzieć
„nie”.
- Dobra - powiedział Maksencjusz. - Widzicie tę białą kulkę?
Zaraz zrobię tak, że ona zniknie.
- To jakiś trik? - zapytał Rufus.
-Tak - wyjaśnił Gotfryd. - Zaraz ją schowa i wsadzi do kieszeni.
- Nie, mój drogi! - krzyknął Maksencjusz. - Nic podobnego!
Zrobię tak, że ona zniknie. Zobaczysz!
- E tam - powiedział Gotfryd - wcale nie zniknie, bo mówię ci, że wsadzisz ją sobie do kieszeni!
- To jak z tą białą kulką, zniknie w końcu czy nie? - zapytał
Euzebiusz.
- Oczywiście, że by zniknęła - powiedział Maksencjusz - gdybym chciał. Ale nie chcę, bo nie jesteście prawdziwymi kolegami, i tyle! I moja mama ma rację, kiedy nazywa was bandą wandali!
- No proszę! A nie mówiłem! - zawołał Gotfryd. - Po to, żeby kulka zniknęła, trzeba być prawdziwym czarodziejem, a nie takim patałachem!
Wtedy Maksencjusz się obraził i podleciał do Gotfryda, żeby mu dać w zęby. Gotfrydowi to się nie spodobało, więc zrzucił na ziemię czarodziejską szkatułkę i zaczęli się z Maksencjuszem tłuc.
Było bardzo wesoło, dopóki nie weszła do salonu mama Maksencjusza. Nie wyglądała wcale na zachwyconą.
- Wszyscy do domu! Ale już! - krzyknęła.
Więc poszliśmy do domu i chociaż spędziliśmy fajne popołudnie, byłem trochę rozczarowany, bo bardzo chciałem zobaczyć, jak Maksencjusz robi swoje czarodziejskie sztuczki.
-E tam! - powiedział Kleofas. - Ja myślę, że Rufus ma rację.
Maksencjusz to nie to samo, co prawdziwi czarodzieje z telewizji.
On tylko zna różne triki.
A następnego dnia w szkole Maksencjusz ciągle jeszcze był na nas obrażony, bo kiedy pozbierał swoją czarodziejską szkatułkę, okazało się, że biała kulka zniknęła.
Deszcz
Lubię, kiedy pada bardzo, bardzo duży deszcz. Wtedy nie idę do szkoły, tylko zostaję w domu i bawię się kolejką elektryczną. Ale dzisiaj deszcz nie był dosyć duży i musiałem iść do szkoły.
Chociaż z deszczem i tak jest kupa śmiechu. Można podnosić głowę i otwierać usta, żeby połykać krople wody, można chodzić po kałużach i ochlapywać kolegów, można włazić pod rynny, a sami wiecie, jak to zimno, kiedy woda wpada za kołnierz, bo jasne, że nie warto włazić pod rynnę w płaszczu nieprzemakalnym zapiętym pod szyję. Szkoda tylko, że na przerwie nie dają nam wychodzić na podwórko, żebyśmy nie zmokli.
W klasie było zapalone światło i wszystko wyglądało jakoś dziwnie. Bardzo lubię patrzeć, jak krople wody na szybach ścigają się, która pierwsza spłynie w dół. Zupełnie jak rzeki. Potem zadzwonił dzwonek i pani powiedziała: „Dobrze, jest przerwa.
Możecie rozmawiać, ale bądźcie grzeczni".
Więc zaczęliśmy mówić wszyscy naraz i zrobił się okropny hałas.
Trzeba było głośno krzyczeć, żeby przekrzyczeć innych.
Pani westchnęła, wstała i zostawiając drzwi otwarte, wyszła na korytarz, żeby porozmawiać z innymi paniami, które nie są takie fajne jak ona, i dlatego staramy się za bardzo nie wyprowadzać jej z równowagi.