52075.fb2 Miko?ajek i inne ch?opaki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Miko?ajek i inne ch?opaki - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Maksencjusz.

- Co to jest ślepa kiszka? - spytał Kleofas.

-To jest to, co mi wycięto, jak byłem mały - wyjaśnił Alcest - więc gwiżdżę sobie na lekarzy. - I zaczął gwizdać.

A potem Rosół - nasz opiekun - zadzwonił i ustawiliśmy się w pary. Wszyscy byliśmy bardzo przejęci, oprócz Alcesta, który gwizdał, i Ananiasza, który nic nie usłyszał, bo powtarzał lekcje.

Kiedy weszliśmy do klasy, pani oznajmiła:

- Dzieci, dzisiaj przyjdą do szkoły lekarze, żeby...

Ale nie mogła dokończyć, bo Ananiasz zerwał się z miejsca.

- Lekarze? - wrzasnął. - Ja nie chcę iść do lekarzy! Nie pójdę! Ja się poskarżę! Zresztą nie mogę iść. Jestem chory!

Pani uderzyła linijką w biurko i kiedy Ananiasz ryczał, mówiła dalej:

- Naprawdę nie wiem, co was tak niepokoi i dlaczego zachowujecie się jak małe dzieci. Zrobią wam tylko prześwietlenie. To wcale nie boli...

- Jak to? - powiedział Alcest. - Słyszałem, że będą wycinać ślepe kiszki! Jak ślepe kiszki, to zgoda, proszę bardzo, ale nie chcę słyszeć o żadnych prześwietleniach!

- Ślepe kiszki? - ryknął Ananiasz i zaczął się tarzać po ziemi.

Pani się rozgniewała, znowu uderzyła linijką w biurko, upomniała Ananiasza, żeby się zachowywał spokojnie, bo jak nie, to dostanie pałę z geografii (akurat miała być geografia), i zagroziła, że pierwszego, który się odezwie, każe wyrzucić ze szkoły. Więc nikt już nic nie mówił, oprócz pani.

- Słuchajcie - tłumaczyła pani. - Prześwietlenie to jest po prostu takie zdjęcie, żeby zobaczyć, czy wasze płuca są zdrowe. Zresztą na pewno mieliście kiedyś robione prześwietlenie i wiecie, jak to wygląda. Więc bez kawałów, bo i tak was to nie ominie.

- Ale proszę pani - zaczął Kleofas - moje płuca...

- Zostaw swoje płuca w spokoju i chodź lepiej do tablicy powiedzieć nam, co wiesz na temat dopływów Loary -

powiedziała pani.

Pani skończyła pytać Kleofasa i ledwo zdążyła posłać go do kąta, kiedy wszedł Rosół.

- Kolej na pani klasę - oznajmił.

- Doskonale - powiedziała pani. - Proszę wstać i po cichu ustawić się parami.

- Ukarani też? - zapytał Kleofas.

Ale pani nie mogła mu odpowiedzieć, bo Ananiasz znowu zaczął

płakać i krzyczeć, że on nigdzie nie pójdzie, że gdyby wiedział, to przyniósłby od rodziców usprawiedliwienie, że je przyniesie jutro.

Obiema rękami trzymał się swojej ławki i wierzgał nogami na wszystkie strony. Więc pani westchnęła i podeszła do niego.

- Posłuchaj, Ananiaszu - powiedziała. - Zapewniam cię, że nie ma się czego bać. Nikt cię nawet nie dotknie. Zobaczysz, to bardzo zabawne. Lekarze przyjechali dużym autobusem, do którego wchodzi się po schodkach. W tym autobusie jest tak ładnie, że nawet sobie nie wyobrażasz. A poza tym, wiesz co? Jeżeli będziesz grzeczny, przyrzekam, że cię zapytam z arytmetyki.

- Z ułamków? - zapytał Ananiasz.

Pani odpowiedziała mu, że tak, więc Ananiasz puścił się ławki i stanął z nami, trzęsąc się okropnie i przez cały czas popłakując cicho: „Buuu, buuu, buuu".

Wychodząc na podwórko, minęliśmy starszych chłopaków, którzy wracali do klasy.

- Czy to boli? - zapytał ich Gotfryd.

-Okropnie! - odpowiedział jeden. - Piecze i szczypie, i drapie, a oni mają wielkie noże i wszędzie jest pełno krwi!

I poszli, śmiejąc się, a Ananiasz rzucił się na ziemię i zrobiło mu się niedobrze. Więc musiał przyjść Rosół, wziąć go na ręce i zanieść do gabinetu pielęgniarki. Przed bramą szkoły stał biały autobus, duży jak nie wiem co, z jednymi schodkami do wchodzenia z tyłu, a drugimi do wychodzenia z boku, na przodzie.

Bardzo fajny. Dyrektor rozmawiał z kimś w białym fartuchu.

- To właśnie ci - powiedział dyrektor - o których panu mówiłem.

- Może pan być spokojny, Panie Dyrektorze - uśmiechnął się lekarz. - Już my sobie z nimi poradzimy. Jesteśmy przyzwyczajeni. Wszystko odbędzie się w ciszy i spokoju.

A potem usłyszeliśmy straszny wrzask. To zbliżał się Rosół, ciągnąc za rękę Ananiasza.

- Sądzę - powiedział Rosół - że powinniście panowie zacząć od tego. Jest trochę nerwowy...

Wtedy jeden z lekarzy wziął Ananiasza na ręce, a Ananiasz kopał

go bez przerwy, wrzeszcząc, żeby go puścić, że obiecano mu, że nikt go nie dotknie, że wszyscy kłamią i że on się poskarży policji.

A potem lekarz wszedł z Ananiaszem do autobusu. Usłyszeliśmy jeszcze jakieś krzyki, a potem gruby głos mówiący: „Tylko się nie ruszaj! Jak nie przestaniesz się wiercić, zabiorę cię do szpitala!".

Potem rozległo się: „Buuu, buuu, buuu" i zobaczyliśmy, jak bocznymi drzwiami, uśmiechnięty od ucha do ucha, wychodzi Ananiasz i pędem wraca do szkoły.

- Dobrze - powiedział jeden z lekarzy, ocierając twarz. -Pierwsza piątka, wystąp! Jak w wojsku!

Ale nikt się nie ruszył, więc lekarz pokazał palcem pięciu z nas.

- Ty, ty, ty, ty i ty! - powiedział.

- Dlaczego my, a nie on? - zapytał Gotfryd, pokazując na Alcesta.

- No właśnie! - zawołaliśmy chórem, Rufus, Kleofas, Maksencjusz i ja.

- Pan doktor powiedział, że ty, ty, ty, ty i ty - powiedział Alcest. -

Nie mówił o mnie. Więc to ty masz tam iść i ty, i ty, i ty, i ty! A nie ja!

- Tak? No to jak ty nie pójdziesz, to ani on, ani on, ani on, ani on, ani ja też nie! - zawołał Gotfryd.

- Może już dość? - krzyknął lekarz. - Wy, pięciu, jazda do środka!

Ale szybko!