52075.fb2
Pan Bongrain był bardzo dumny z przystawek i pochwalił się, że pomidory pochodzą z jego ogrodu. Na to tata roześmiał się i powiedział, że trochę się te pomidory pospieszyły, bo są jeszcze całkiem zielone. Pan Bongrain odpowiedział, że może istotnie nie są jeszcze zupełnie dojrzałe, ale za to mają inny smak niż te, które można dostać na rynku. Jeśli chodzi o mnie, to najbardziej smakowały mi sardynki.
A potem pani Bongrain przyniosła okropnie śmieszną pieczeń, która z wierzchu była całkiem czarna, a w środku wyglądała tak, jakby w ogóle nie była upieczona.
- Ja tego nie chcę - skrzywił się Kalasanty. - Nie lubię surowego mięsa!
Pan Bongrain spojrzał na niego groźnie i powiedział, że ma szybko kończyć sałatkę z pomidorów i jeść mięso jak wszyscy, jeżeli nie chce zostać ukarany.
Najmniej udały się ziemniaki do pieczeni: były trochę twarde.
Po obiedzie usiedliśmy w salonie. Kalasanty znowu wziął pismo, a pani Bongrain opowiadała mamie, że w mieście ma służącą, ale ta służąca nie chce w niedzielę pracować na wsi. Pan Bongrain mówił tacie, ile go kosztował ten cały dom i jaki zrobił doskonały interes. Ale to wszystko nie bardzo mnie ciekawiło, więc zapytałem Kalasantego, czybyśmy nie mogli pobawić się na dworze, gdzie jest pełno słońca. Kalasanty spojrzał na swojego tatę, a pan Bongrain powiedział:
- Ależ oczywiście, dzieci. Proszę was tylko, żebyście nie biegali po trawniku, lecz po alejkach. Bawcie się dobrze i bądźcie grzeczni.
Wyszliśmy z Kalasantym na dwór i Kalasanty powiedział, że zagramy w kule. Bardzo lubię grę w kule, bo mam niesamowitego cela. Graliśmy w alejce. Była tylko jedna, i to niezbyt szeroka.
Muszę przyznać, że Kalasanty nieźle sobie radził.
- Uważaj – powiedział. - Jeżeli jakaś kula wpadnie na trawnik, to mamy ją z głowy!
Potem strzelił, i bum! - jego kula przeleciała obok mojej i wpadła na trawę. Natychmiast otworzyło się okno i wyjrzała z niego twarz pana Bongrain, strasznie zła i czerwona
- Kalasanty! - krzyknął pan Bongrain. - Mówiłem, żebyś uważał i nie niszczył tego trawnika! Ogrodnik pracuje nad nim od wielu tygodni! Jak tylko przyjedziesz na wieś, robisz się nieznośny!
Jazda do pokoju! Będziesz tam siedział do wieczora!
Kalasanty rozpłakał się i poszedł do swojego pokoju, więc ja też wróciłem do domu. Ale nie posiedzieliśmy długo, bo tata powiedział, że woli wcześnie wyjechać, żeby uniknąć korków na drodze. Pan Bongrain przyznał, że to bardzo rozsądne, w istocie.
Oni też wyruszą z powrotem, jak tylko pani Bongrain skończy sprzątanie.
Państwo Bongrain odprowadzili nas do samochodu. Tata i mama powiedzieli im, że spędzili dzień, którego długo nie zapomną.
Kiedy tata miał już ruszać, pan Bongrain zbliżył się do drzwiczek.
- Dlaczego nie kupisz sobie domku na wsi, jak ja? - zapytał. -
Oczywiście ja mógłbym się bez niego obejść, ale nie można być egoistą, mój stary! Nie wyobrażasz sobie nawet, jak to zdrowo dla żony i dziecka, taki odpoczynek i łyk świeżego powietrza w każdą niedzielę!
Kredki
Dziś rano, zanim poszedłem do szkoły, listonosz przyniósł dla mnie paczkę, prezent od Buni. Fajny chłop z tego listonosza!
Tata, który pił właśnie kawę z mlekiem, złapał się za głowę. „Oj, oj, oj, zanosi się na jakąś katastrofę!" Mamie nie spodobało się, że tata tak mówi, i zaczęła krzyczeć, że za każdym razem, jak jej mama, moja Bunia, coś zrobi, tata się zawsze musi do tego przyczepić. Wtedy tata powiedział, że chciałby w spokoju wypić swoją kawę z mlekiem, a mama mu na to, że no tak, oczywiście, ona jest potrzebna tylko do tego, żeby robić kawę z mlekiem i sprzątać mieszkanie, tata, że wcale tego nie powiedział, ale chyba nie żąda zbyt wiele, pragnie tylko mieć w domu trochę spokoju, on, który ciężko pracuje, żeby mama miała z czego robić kawę z mlekiem. A kiedy mama i tata rozmawiali, ja otworzyłem paczkę, no i bomba: to było pudełko kredek! Tak się ucieszyłem, że zacząłem biegać, skakać i tańczyć z prezentem po jadalni, i wszystkie kredki wypadły.
- Nieźle się zaczyna! - powiedział tata.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi - powiedziała mama. - Poza tym nie widzę, jakie nieszczęście miałoby zdarzyć się z powodu tych kredek! Naprawdę nie widzę!
- Zobaczysz! - mruknął tata.
I poszedł do biura. Mama kazała mi pozbierać kredki, bo spóźnię się do szkoły. Więc szybko włożyłem je do pudełka i zapytałem, czy mogę zabrać je do szkoły. Mama się zgodziła, tylko kazała mi uważać, żeby nie było żadnych historii. Przyrzekłem jej, wrzuciłem pudełko do tornistra i wyszedłem z domu. Nie rozumiem mamy i taty. Za każdym razem, jak dostanę jakiś prezent, są pewni, że narobię głupstw.
Przyszedłem do szkoły równo z dzwonkiem na lekcje. Bardzo byłem dumny z moich kredek i nie mogłem się doczekać, kiedy pokażę je chłopakom. Bo u nas w szkole jest tak, że przeważnie Gotfryd przynosi jakieś rzeczy. Dostaje je od ojca, który jest strasznie bogaty. Więc teraz cieszyłem się, bo pokażę Gotfrydowi, że nie on jeden może dostawać fajne prezenty, no bo co w końcu, kurczę blade...
Na lekcji pani wywołała Kleofasa do tablicy. Kiedy go pytała, pokazałem kredki Alcestowi, który siedzi ze mną w ławce.
- Strasznie fajne - powiedział Alcest.
- Bunia mi przysłała - wyjaśniłem.
- Co to jest? - zapytał Joachim.
I Alcest dał pudełko Joachimowi, Joachim Maksencjuszowi, Maksencjusz Euzebiuszowi, Euzebiusz Rufusowi, Rufus Gotfrydowi, a Gotfryd zrobił głupią minę.
Ale ponieważ wszyscy otwierali pudełko i wyciągali kredki, żeby je obejrzeć i spróbować, jak malują, przestraszyłem się, że pani to zobaczy i zabierze kredki. Kiedy zacząłem dawać Gotfrydowi znaki, żeby mi oddał pudełko, pani zawołała:
- Mikołaj! Czemu się tak wiercisz i robisz z siebie błazna?
Okropnie się przestraszyłem. Zacząłem płakać i tłumaczyć pani, że dostałem od Buni pudełko kredek i chcę, żeby mi oddali.
Pani spojrzała na mnie z wyrzutem, westchnęła i powiedziała:
- Dobrze. Kto ma pudełko Mikołaja, niech mu je odda.
Gotfryd wstał i oddał mi pudełko. Zajrzałem do środka, brakowało mnóstwa kredek.
- Co znowu? - spytała mnie pani.
- Brakuje kredek - wyjaśniłem.
- Kto ma kredki Mikołaja, niech mu je odda! - powiedziała pani.
Wtedy wszyscy zerwali się, żeby mi oddać kredki. Pani zaczęła walić linijką w biurko i wszystkim wlepiła karę. Mamy odmienić czasownik: „Nie powinienem pod pretekstem kredek przerywać lekcji i wywoływać zamieszania w klasie". Oprócz Ananiasza, pupilka naszej pani, którego nie było w szkole, bo chorował na świnkę, nie został ukarany tylko Kleofas, którego właśnie pytano przy tablicy. Pani zabroniła mu za to wychodzić na pauzę, jak zresztą za każdym razem, kiedy jest pytany.
Kiedy zadzwonił dzwonek na przerwę, zabrałem kredki ze sobą, żebyśmy mogli porozmawiać o nich z chłopakami, nie narażając się na to, że zostaniemy ukarani. Ale na podwórku, jak otworzyłem pudełko, zobaczyłem, że brakuje żółtej kredki.
- Brakuje żółtej! - zawołałem. - Oddajcie żółtą!
- Nudny jesteś! - powiedział Gotfryd. - Przez ciebie zostaliśmy ukarani.
Wtedy okropnie się zezłościłem.
-Jakbyście się tak nie wygłupiali, toby się nic nie stało -
powiedziałem. - Tylko że wszyscy jesteście zazdrośni! A jak nie znajdę złodzieja, pójdę się poskarżyć!
-Euzebiusz ma żółtą! - krzyknął Rufus. - Jest cały czerwony! E, chłopaki, słyszeliście? Wymyśliłem kawał: powiedziałem, że Euzebiusz ukradł żółtą, bo jest cały czerwony!