52125.fb2
- Och, nie, proszę pana! Och, nie! - zawołałem.
- Dobrze - powiedział Rosół - zostawiam ci go, ale spójrz mi w oczy: masz być grzeczny i nie bić się więcej, zrozumiałeś?
Odpowiedziałem, że zrozumiałem, a potem zapytałem, czy mogę zrobić mu zdjęcie.
Rosół był bardzo zdziwiony.
- Chcesz mieć moje zdjęcie? - zapytał.
- O, tak, proszę pana - odpowiedziałem.
Wówczas Rosół uśmiechnął się, a kiedy się uśmiechnął, zrobił się zupełnie miły.
- He, he - powiedział - he, he, dobrze, ale zrób to szybko, bo muszę dzwonić na koniec pauzy.
A potem Rosół stanął nieruchomo na środku podwórza, zjedna ręką w kieszeni, a drugą na brzuchu, wysunął jedną nogę naprzód i patrzył gdzieś daleko przed siebie.
Maksencjusz zrobił za mnie cztery kroki, ja popatrzyłem na Rosoła przez małe okienko, był
bardzo śmieszny. Pstryk, zrobiłem zdjęcie, a potem on poszedł dzwonić.
Wieczorem w domu, kiedy tata wrócił z biura, powiedziałem, że chcę zrobić mu zdjęcie z mamą.
- Posłuchaj, Mikołajku - powiedział tata - jestem zmęczony, schowaj ten aparat i pozwól mi poczytać gazetę.
- Ale jesteś uprzejmy - powiedziała mama tacie. - Dlaczego sprzeciwiasz się dziecku?
Takie zdjęcia będą dla niego najmilszą pamiątką.
Tata westchnął głęboko, stanął obok mamy, a ja zrobiłem ostatnie sześć zdjęć z rolki.
Mama pocałowała mnie i powiedziała, że jestem jej małym prywatnym fotografem.
Nazajutrz tata wziął rolkę, żeby ją wywołać - tak powiedział. Trzeba było poczekać kilka dni, żeby zobaczyć zdjęcia, i okropnie się niecierpliwiłem. A potem, wczoraj wieczorem, tata wrócił do domu ze zdjęciami.
- Te ze szkoły, z twoimi kolegami i z tym wąsaczem, są wcale niezłe - powiedział. -
Te, które robiłeś w domu, są trochę ciemne, ale za to bardzo śmieszne.
Mama przyszła zobaczyć i tata pokazał jej zdjęcia, mówiąc:
- No, jak tam? Twój syn nie upiększył cię bardzo, co?
I tata śmiał się, a mama wzięła zdjęcia i powiedziała, że już czas siadać do stołu.
Nie rozumiem tylko, dlaczego mama zmieniła zdanie. Teraz mówi, że tata miał rację i że to nie jest odpowiednia zabawka dla małego chłopca.
I odłożyła aparat fotograficzny do szafy na najwyższą półkę.
MECZ PIŁKI NOŻNEJ
Poszedłem z chłopakami na taki duży, pusty plac: z Euzebiuszem, Gotfrydem, Alcestem, Ananiaszem, Rufusem, Kleofasem, Maksencjuszem i Joachimem. Nie pamiętam, czy wam mówiłem o moich kolegach, ale wiem, że już mówiłem o tym placu. Jest nadzwyczajny: pełno tam puszek od konserw, kamieni, kotów, kawałków drzewa i jest nawet jeden samochód. Samochód nie ma kół, ale można się w nim świetnie bawić: krzyczymy
„wrr...” i bawimy się w autobus, w samolot - to fantastyczne!
Ale dziś nie przyszliśmy się bawić w samochodzie. Przyszliśmy grać w futbol. Alcest ma piłkę, którą nam pożyczy, pod warunkiem, że będzie bramkarzem, bo on nie lubi biegać.
Gotfryd, który ma bogatego tatę, przyszedł ubrany jak futbolista: w koszulce w pasy czerwone, białe i niebieskie, w białych spodenkach z czerwonym lampasem, w grubych skarpetach, w ochraniaczach i w fantastycznych butach z gwoździami na podeszwach.
Właściwie te ochraniacze powinni nosić inni koledzy, bo Gotfryd, jak mówi pan w radio, jest brutalnym graczem. Głównie przez te buty. Wytypowaliśmy drużynę: Alcest ma być bramkarzem, na obronie Euzebiusz i Ananiasz. Euzebiusz nie przepuści żadnej piłki, bo jest bardzo silny i wszyscy go się boją. On także jest okropnie brutalny! Ananiasza daliśmy na tyły, żeby nie przeszkadzał, a także dlatego, że nie można go popchnąć ani uderzyć, bo nosi okulary i zaraz płacze. Pomoc to będą: Rufus, Kleofas i Joachim. Będą podawać piłkę nam, a my będziemy w ataku. W ataku jest nas tylko trzech, bo mamy za mało chłopaków, ale i tak jesteśmy groźni: jest Maksencjusz, który ma długie nogi z wystającymi, brudnymi kolanami i który bardzo szybko biega, jestem ja - a ja strzelam fantastycznie: trach! No i jest Gotfryd ze swoimi butami. Byliśmy okropnie zadowoleni, żeśmy utworzyli drużynę.
- Zaczynamy?! Zaczynamy?! - krzyknął Maksencjusz.
- Podaj piłkę! - krzyknął Joachim.
Pysznieśmy się bawili, ale Gotfryd powiedział:
- Słuchajcie, chłopaki! Przeciw komu gramy? Musi być przeciwnik.
No i prawda, Gotfryd miał rację: co z tego, że poda się piłkę, kiedy nie ma gdzie strzelić? To wcale nie jest zabawne. Zaproponowałem, że się podzielimy na dwie drużyny, ale Kleofas powiedział:
- Co, dzielić drużynę? Nigdy!
A poza tym było tak, jak w zabawie w kowbojów - nikt nie chciał być przeciwnikiem.
A potem przyszli ci z innej szkoły. My ich nie lubimy, tych z tamtej szkoły. Wszyscy są strasznie głupi. Przychodzą często na ten pusty plac, no i bijemy się, bo my mówimy, że plac jest nasz, a oni mówią, że plac jest ich, i zaczyna się. Ale dziś byliśmy zadowoleni, że przyszli.
- Hej, chłopaki! - powiedziałem. - Chcecie grać z nami w futbol? Mamy piłkę.
- Z wami! Nie rozśmieszaj mnie! - powiedział jeden chudy z czerwonymi włosami, takimi jak włosy cioci Klarysy, które zrobiły się czerwone w zeszłym miesiącu i mama wytłumaczyła mi, że to jest farba, którą się nakłada u fryzjera.
- A dlaczego miałoby cię to śmieszyć, durniu jeden? - zapytał Rufus.
- Zaraz cię walnę i to mnie też bardzo rozśmieszy! - odpowiedział ten z czerwonymi włosami.
- A poza tym - powiedział jeden taki duży, z wystającymi zębami - wynoście się stąd!
Plac jest nasz!
Ananiasz chciał iść, ale my nie.
- Nie, szanowny panie - powiedział Kleofas - ten plac jest nasz, ale chodzi o to, że wy się boicie grać z nami w futbol, bo mamy super fajną drużynę!
- Supermarną! - powiedział ten duży z zębami i zaczęli się wszyscy śmiać i ja też, bo to było strasznie śmieszne, a potem Euzebiusz dał fangę w nos jednemu małemu, który nic nie mówił.
Ale ponieważ ten mały był bratem tego dużego z zębami, zaczęło się.