52125.fb2
11. Po pięciu minutach zakłopotania (a więc jesteśmy już w dwudziestej piątej minucie), mecz kontynuowano, przy czym piłkę zastąpiła puszka od konserw.
12. W trzydziestej minucie pan Chapo zwrócił piłkę. (Matka jego czuła się lepiej i był
w doskonałym humorze). Ponieważ puszka od konserw była już niepotrzebna, odrzucono ją.
13. W trzydziestej pierwszej minucie Mikołaj przebił się przez linię obronną przeciwnika, podał do Rufusa z pozycji lewego łącznika (ale ponieważ nie było lewego łącznika, podawał ze środka ataku). Rufus podał do Kleofasa, który strzałem z lewej zmylił
wszystkich i trafił sędziego w dołek. Sędzia głuchym głosem wytłumaczył kapitanowi, że wobec upływającego czasu, grożącej ulewy i chłodnej pogody lepiej będzie odłożyć drugą część meczu na następny tydzień.
Po przerwie
1. Przez cały tydzień trwały telefony między ojcem Mikołaja i innymi ojcami; w rezultacie w drużynie nastąpiły zmiany: Euzebiusz został lewym łącznikiem a Gotfryd przeszedł do obrony. Na zebraniu ojców wypracowano kilka taktyk. Najważniejsza z nich polegała na strzeleniu bramki w pierwszych minutach, na przejściu do obrony, a potem podjęciu kontrataku i strzeleniu drugiej. Gdyby dzieci trzymały się ściśle wytycznych, wygrałyby mecz 5 do 2, ponieważ prowadziły już 3 do 2. Ojcowie (Mikołaja i jego kolegów i kolegów z tamtej szkoły) byli w komplecie, kiedy mecz się rozpoczął, i to bardzo rozgorączkowani, o godz. 16.03.
2. Na placu słyszało się tylko ojców. To zdenerwowało graczy. W pierwszych minutach nie zaszło nic ciekawego poza strzałem Rufusa w plecy ojca Maksencjusza i klapsem, którego zarobił Kleofas od swego ojca za to, że zepsuł piłkę. Joachim, który był
wówczas kapitanem (postanowiono, że każdy z graczy będzie przez pięć minut kapitanem), zwrócił się do sędziego, żeby polecił ojcom usunąć się z placu. Kleofas dodał, że klaps go zdenerwował i nie jest w stanie pełnić swojej funkcji. Jego ojciec powiedział, że go zastąpi.
Koledzy z tamtej szkoły sprzeciwili się i powiedzieli, że też wezmą do pomocy ojców.
3. Dreszcz podniecenia przeszedł ojców - wszyscy zdjęli palta, marynarki, szaliki i kapelusze. Pośpiesznie wbiegli na boisko i kazali dzieciom uważać, nie zbliżać się zanadto; oni im pokażą, jak się kopie piłkę.
4. Już w pierwszych minutach tego meczu, w którym walczyli ojcowie kolegów Mikołaja i ojcowie chłopaków z tamtej szkoły, synowie zorientowali się, w jaki sposób gra się w futbol i
5. postanowili zgodnie iść do Kleofasa obejrzeć „Niedzielę sportową” w telewizji.
6. Mecz charakteryzowało dążenie zarówno jednej jak i drugiej strony do jak najmocniejszego kopania piłki, aby dowieść, że gdyby nie silny, przeciwny wiatr, dmący we wszystkich kierunkach, piłka od dawna siedziałaby już w bramce. W szesnastej minucie ojciec kolegi z tamtej szkoły kopnął silnie piłkę w kierunku ojca, o którym myślał, że też jest ojcem z tamtej szkoły, ale który był w rzeczywistości ojcem Golfryda. Ten kopnął jeszcze mocniej. Piłka utkwiła między kilkoma puszkami od konserw i innym żelastwem. Dał się słyszeć syk podobny do tego, jaki wydaje pękający balon, ale piłka dalej odbijała się od ziemi, dzięki sprężynie, na którą się nadziała. Po trzech sekundach dyskusji zdecydowano, że będzie się kontynuować mecz puszką od konserw (bo czemu właściwie nie?).
7. W trzydziestej szóstej minucie ojciec Rufusa zastopował jako obrona puszkę od konserw, która zmierzała, wirując, w kierunku jego górnej wargi. Ponieważ zatrzymał ją ręką, sędzia (brat jednego z ojców z tamtej szkoły; ojciec Mikołaja był łącznikiem) odgwizdał
karnego. Mimo protestów niektórych graczy (ojca Mikołaja i wszystkich ojców kolegów Mikołaja) strzelono karnego i ojciec Kleofasa, który grał jako bramkarz, nie był w stanie zatrzymać puszki, mimo rozpaczliwych usiłowań. Ojcowie z tamtej szkoły wyrównali więc i stan meczu wynosił 3 do 3.
8. Pozostało jeszcze kilka minut do końca gry. Ojcowie denerwowali się, jakie przyjęcie zgotują im synowie, jeśli przegrają mecz. Gra, która dotąd była zła, stalą się rozpaczliwie zła. Ojcowie z tamtej szkoły byli w defensywie. Niektórzy przytrzymywali puszkę obiema nogami i nie dopuszczali do niej innych. Nagle ojciec Rufusa, który w cywilu jest policjantem, wymknął się z puszką. „Kiwając” dwóch ojców - przeciwników, znalazł się sam przed bramką, zamierzył się i strzelił puszkę w bramkę. Ojcowie Mikołaja i jego przyjaciół wygrali mecz 4 do 3.
9. Na zdjęciu zwycięskiej drużyny zrobionym po meczu, stoją od lewej: ojcowie Maksencjusza, Rufusa (bohater meczu), Euzebiusza (kontuzjowany w lewo oko), Gotfryda, Alcesta. Siedzą: ojcowie Joachima, Kleofasa, Mikołaja (kontuzjowany w lewe oko podczas zderzenia z ojcem Euzebiusza) i Ananiasza.
GALERIA OBRAZÓW
Jestem dzisiaj bardzo zadowolony, bo pani zaprowadziła całą klasę do muzeum, żeby nam pokazać obrazy. To jest okropnie zabawne, kiedy tak wszyscy wychodzimy razem.
Szkoda, że nasza pani, chociaż taka miła, nie chce tego robić częściej. Ze szkoły do muzeum mieliśmy jechać autokarem. Autokar nie mógł stać przed szkołą, więc musieliśmy przejść przez jezdnię. Pani powiedziała:
- Ustawcie się w szeregu parami, trzymajcie się za ręce i uważajcie!
To mi się nie bardzo podobało, bo stałem obok Alcesta, który jest bardzo gruby i do tego bez przerwy je, więc nieprzyjemnie trzymać go za rękę. Lubię Alcesta, ale on ma zawsze tłuste albo lepkie ręce - to zależy od tego, co je. Dziś miałem szczęście, bo ręce miał suche.
- Alcest, co jesz? - zapytałem go.
- Kruche ciasteczka - odpowiedział i parsknął mi okruchami prosto w twarz.
Na przedzie, obok pani, stał Ananiasz - pierwszy uczeń i pieszczoszek naszej pani. Nie lubimy go za bardzo, ale rzadko go bijemy, bo nosi okulary.
- Naprzód marsz! - krzyknął Ananiasz i zaczęliśmy przechodzić na drugą stronę ulicy, a policjant zatrzymał samochody, żebyśmy mogli przejść.
Nagle Alcest puścił moją rękę i powiedział, że wraca, bo zapomniał karmelków w klasie. Alcest zaczął iść w odwrotnym kierunku przez środek szeregu i zrobiło się zamieszanie.
- Alcest, dokąd? - zawołała pani. - Wróć natychmiast!
- Tak, dokąd to, Alcest? - powtórzył Ananiasz. - Wróć natychmiast!
To, co powiedział Ananiasz, nie podobało się Euzebiuszowi. On jest bardzo silny i lubi ludziom dawać fangi w nos.
- Te, pieszczoszek, czego się wtrącasz? Zaraz dostaniesz fangę w nos - powiedział
Euzebiusz i podszedł do Ananiasza.
Ananiasz schował się za panią i powiedział, że jego nie można bić, bo ma okulary.
Wtedy Euzebiusz, który stał na końcu, bo jest bardzo duży, roztrącił szereg - chciał złapać Ananiasza, zdjąć mu okulary i dać fangę w nos.
- Euzebiusz, proszę wrócić na miejsce! - krzyknęła pani.
- Właśnie, Euzebiusz, proszę wrócić na miejsce - powtórzył Ananiasz.
- Nie chciałbym pani przeszkadzać - powiedział policjant - ale już dość długo zatrzymuję ruch, jeżeli więc ma pani zamiar prowadzić lekcję na jezdni, to niech mi pani powie. Skieruję samochody przez klasy szkolne!
Bardzo chcieliśmy to zobaczyć, ale pani zrobiła się czerwona i takim tonem kazała nam wejść do autokaru, że zrozumieliśmy, że nie ma żartów. Posłuchaliśmy raz-dwa.
Autokar ruszył, za nami policjant dał znak samochodom, że mogą jechać, gdy nagle usłyszeliśmy zgrzyt hamulców i krzyki. To był Alcest, który z paczką karmelków w ręku przebiegł przez jezdnię. W końcu Alcest znalazł się w autokarze i mogliśmy nareszcie ruszyć.
Zanim skręciliśmy za róg, zobaczyłem, że policjant rzucił swoją białą pałeczkę na ziemię, a dokoła niego samochody stłoczyły się jedne na drugich.
Weszliśmy do muzeum grzecznie, w szeregu, bo lubimy przecież naszą panią, a zauważyliśmy, że jest czegoś bardzo zdenerwowana, zupełnie jak mama, kiedy tata strąca popiół z papierosa na dywan. Weszliśmy do wielkiej sali, a tam pełno było obrazów.
- Zobaczycie tu obrazy wykonane przez mistrzów szkoły flamandzkiej - wyjaśniła pani.
Nie mówiła długo, bo nadbiegł strażnik krzycząc, że Alcest maże palcem po obrazie, żeby zobaczyć, czy farba jest jeszcze świeża.
Strażnik powiedział Alcestowi, że nie można niczego dotykać, i zaczął się z nim sprzeczać, bo Alcest upierał się, że można, bo obrazy są suche i nie brudzą. Pani kazała Alcestowi, żeby zamilkł, i przyrzekła strażnikowi, że będzie na nas uważać.
Strażnik odszedł, ale kręcił głową.
Pani tłumaczyła dalej, a my tymczasem urządziliśmy sobie bardzo fajną ślizgawkę, bo podłoga była z gładkich płytek, pierwszorzędna do ślizgania. Bawiliśmy się wszyscy z wyjątkiem pani, która odwróciła się do nas plecami i tłumaczyła, co jest na obrazie, i Ananiasza, który stał obok niej, słuchał i robił notatki. Alcest także się nie ślizgał. Zatrzymał
się przed małym obrazkiem, na którym były namalowane ryby, befsztyk i owoce, patrzył na to i oblizywał się. Bawiliśmy się świetnie. Euzebiusz był wspaniały: za jednym zamachem sunął przez całą prawie salę. Po ślizgawce zaczęliśmy skakać jeden przez drugiego, ale musieliśmy przestać, bo Ananiasz odwrócił się i poskarżył:
- Proszę pani, oni się bawią!