52125.fb2 REKREACJE MIKO?AJKA - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

REKREACJE MIKO?AJKA - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

- No to jak? - powiedział Gotfryd. - Przecież pan sam powiedział, żeby się nie ruszać.

Wtedy Rosół (to było straszne) zaczął wrzeszczeć:

- Ja wam pokażę, gdzie raki zimują! Duszę z was wytrzęsę! Diabelskie nasienie!

Łobuzy!

Krzyczał i krzyczał, aż kilku spośród nas zaczęło płakać i przybiegł dyrektor.

- Panie Dubon - powiedział dyrektor - słychać było pana w moim gabinecie. Czy pan sądzi, że w ten sposób mówi się do dzieci? Nie jest pan już w wojsku.

- W wojsku?! - krzyknął Rosół. - Byłem sierżantem w pułku strzelców i powiem panu, że strzelcy to niewinne aniołki, tak jest, to niewinne aniołki w porównaniu z tą bandą!

I Rosół odszedł wymachując rękami, a za nim dyrektor, który przemawiał do niego:

- No, Dubon, mój przyjacielu, niech się pan uspokoi...

Bardzo fajne było to odsłonięcie pomnika, ale dyrektor zmienił zdanie i myśmy nie defilowali: siedzieliśmy na trybunach za żołnierzami. Szkoda tylko, że Rosoła nie było. Zdaje się, że wyjechał na dwa tygodnie na wieś do swojej rodziny na wypoczynek.

HARCERZE

Chłopcy złożyli się na prezent dla naszej pani, bo jutro są jej urodziny.

Najpierw policzyliśmy pieniądze. Liczył Ananiasz, który jest pierwszym arytmetykiem. Byliśmy zadowoleni, bo Gotfryd przyniósł duży banknot - pięć tysięcy starych franków, dał mu go jego tata; jego tata jest bardzo bogaty i daje mu wszystko, co Gotfryd chce.

- Mamy pięć tysięcy dwieście siedem franków - powiedział nam Ananiasz. - Możemy za to kupić piękny prezent.

Najgorsze, że nie wiedzieliśmy, co kupić.

- Trzeba dać pudełko cukierków i dużo bułeczek z czekoladą - powiedział Alcest, ten gruby, co ciągle je.

Ale nie zgodziliśmy się, bo gdybyśmy kupili coś dobrego do jedzenia, chcielibyśmy tego skosztować i dla pani nic by nie zostało.

- Mój tata kupił futro mojej mamie i mama była okropnie zadowolona - powiedział

Gotfryd.

Podobał nam się ten pomysł, ale Gotfryd powiedział, że chyba futro więcej kosztuje niż pięć tysięcy dwieście siedem franków, bo jego mama była naprawdę bardzo a bardzo zadowolona.

- A może kupimy książkę? - zaproponował Ananiasz.

Aleśmy się uśmiali! To ci wariat ten Ananiasz!

- Może pióro? - powiedział Euzebiusz, ale Kleofas obraził się. Kleofas jest ostatni w klasie i powiedział, że będzie mu przykro, jak pani będzie mu stawiała złe stopnie piórem, za które zapłacił.

- Zaraz koło mnie jest sklep - powiedział Rufus - gdzie sprzedają podarunki. Mają tam fantastyczne rzeczy, na pewno znajdziemy to, czego nam potrzeba.

To był dobry pomysł i postanowiliśmy iść tam razem po szkole.

Kiedy byliśmy już przed sklepem, zaczęliśmy oglądać wystawę. Coś nadzwyczajnego!

Było tam bardzo dużo wspaniałych prezentów - różne figurki, szklane salaterki, karafki, jakich się w domu nigdy nie używa, całe stosy widelców i noży, a nawet zegary.

Najpiękniejsze ze wszystkiego były figurki. Jedna przedstawiała pana w slipach, który próbował zatrzymać spłoszone konie, druga to była pani, która strzelała z łuku. Łuk nie miał

cięciwy, ale to było tak dobrze zrobione, jakby ten łuk miał cięciwę. Ta figurka dobrze wyglądała przy figurce lwa, który miał strzałę w grzbiecie i ciągnął za sobą tylne łapy. Były też dwa tygrysy całe czarne, które szły wielkimi krokami, i harcerze, i pieski, i słonie, a na środku sklepu jakiś pan, który patrzał na nas podejrzliwie.

Kiedy weszliśmy do sklepu, ten pan podszedł do nas, machając rękami.

- Proszę wyjść! - powiedział. - To nie jest miejsce do zabawy.

- Nie przyszliśmy się tu bawić - powiedział Alcest. - Przyszliśmy kupić prezent.

- Prezent dla pani nauczycielki - powiedziałem.

- Mamy pieniądze - powiedział Gotfryd.

I Ananiasz wyjął z kieszeni pięć tysięcy dwieście siedem franków, podsunął je temu panu pod nos, a on powiedział:

- No dobrze, ale proszę niczego nie dotykać.

- A to ile kosztuje? - zapytał Kleofas biorąc z lady dwa konie.

- Uważaj! Zostaw to! Nie stłucz! - krzyknął pan; miał rację, że się bał, bo Kleofas jest straszny niezgrabiasz i wszystko tłucze. Kleofas obraził się i odstawił figurkę na miejsce, a pan zdążył jeszcze złapać słonia, którego Kleofas potrącił łokciem.

Wszędzieśmy zaglądali, a pan biegał po sklepie i krzyczał:

- Nie, nie, nie dotykajcie niczego! Na pewno coś stłuczecie!

Było mi żal tego pana. To musi być denerwujące pracować w sklepie, gdzie się wszystko tłucze. Potem pan poprosił nas, żebyśmy stanęli wszyscy razem w środku sklepu, żebyśmy założyli ręce do tyłu i żebyśmy mu powiedzieli, co chcielibyśmy kupić.

- Co można by dostać fajnego za pięć tysięcy dwieście siedem franków? - zapytał

Joachim.

Pan rozejrzał się, a potem wyjął z wystawy dwóch małych, pomalowanych na różne kolory harcerzy; wyglądali zupełnie jak prawdziwi. Nigdy jeszcze nie widziałem nic tak pięknego, nawet na kiermaszu, w strzelnicy.

- Możecie to mieć za pięć tysięcy franków - powiedział pan.

- To mniej, niż chcieliśmy wydać - powiedział Ananiasz.

- Ja wolę konie - powiedział Kleofas.

I chciał wziąć konie z lady, ale pan chwycił je przed nim i przytulił do siebie.

- A więc - powiedział pan - bierzecie harcerzy, tak czy nie?

Widać było, że jest zły nie na żarty, więc powiedzieliśmy, że tak. Ananiasz dał mu pięć tysięcy franków i wyszliśmy z tymi harcerzami.