52125.fb2
- Ja to schowam - powiedział Gotfryd. - Ja dałem najwięcej pieniędzy.
- Ja jestem najlepszy w klasie - powiedział Ananiasz - więc ja dam pani prezent.
- Pieszczoszek! - powiedział Rufus.
Ananiasz zaczął płakać i mówić, że jest bardzo nieszczęśliwy, ale nie tarzał się po ziemi, jak to zawsze robi, bo miał w rękach harcerzy i nie chciał ich stłuc. Podczas gdy Rufus, Euzebiusz, Gotfryd i Joachim się bili. przyszło mi do głowy, żeby zagrać w orła i reszkę o to, kto ma dać prezent. To zabrało trochę czasu, dwie monety wpadły do kanału, a potem wygrał
Kleofas. Głupio to wyszło, i baliśmy się, że pani nie zdąży dostać prezentu przez Kleofasa, który wszystko tłucze. Ale daliśmy mu harcerzy, a Euzebiusz powiedział, że jeśli ich stłucze, to oberwie po nosie. Kleofas powiedział, że będzie uważał, i poszedł do domu z prezentem -
szedł bardzo ostrożnie i z przejęcia aż język wysuwał. Za dwieście siedem franków, które pozostały, kupiliśmy masę bułeczek nadziewanych czekoladą i nie mogliśmy jeść obiadu, a nasze mamy i nasi tatusiowie myśleli, że jesteśmy chorzy.
Nazajutrz przyszliśmy bardzo niespokojni do szkoły, ale ucieszyliśmy się, kiedyśmy zobaczyli Kleofasa z harcerzami w objęciach.
- Wcale nie spałem tej nocy - powiedział nam. - Bałem się, żeby figurki nie spadły ze stolika.
Na lekcji patrzyłem na Kleofasa, który pilnował prezentu. Trzymał go pod ławką.
Byłem okropnie zazdrosny, bo wiedziałem, że kiedy Kleofas da pani prezent, pani będzie bardzo zadowolona i pocałuje go, a Kleofas będzie cały czerwony, bo nasza pani, kiedy jest zadowolona, robi się bardzo ładna, prawie taka ładna, jak moja mama.
- Co ty tam chowasz pod ławką, Kleofas? - zapytała pani. A potem, podeszła do ławki Kleofasa, bardzo zła.
- Proszę mi to dać - powiedziała; Kleofas podał jej prezent, pani spojrzała na figurki i powiedziała: - Zabroniłam wam przynosić takie szkaradzieństwa do szkoły! Zatrzymam to do końca lekcji, a ty będziesz ukarany.
A potem kiedyśmy chcieli, żeby pan ze sklepu odkupił od nas harcerzy, nic z tego nie wyszło, bo przed sklepem Kleofas pośliznął się i figurki się stłukły.
RĘKA KLEOFASA
Kleofas nastąpił w domu na swoją małą, czerwoną ciężarówkę, upadł i złamał rękę.
Bardzośmy się tym zmartwili, bo Kleofas to przecież nasz kolega, a także dlatego, że ja znałem tę małą, czerwoną ciężarówkę: była fajna, miała latarnie, które się zapalały, a pewnie teraz, kiedy Kleofas na nią nastąpił, nie będzie już jej można naprawić.
Chcieliśmy go odwiedzić, ale jego mama nas nie wpuściła. Powiedzieliśmy jej, że jesteśmy z jednej klasy i że znamy się dobrze z Kleofasem, ale mama powiedziała, że Kleofas musi mieć spokój i że ona też nas dobrze zna.
Byliśmy więc okropnie zadowoleni, kiedyśmy zobaczyli dziś w klasie Kleofasa. Rękę miał na jakimś ręczniku, który owijał mu także szyję, zupełnie jak na filmach, kiedy piękny młodzieniec jest ranny, bo na filmach piękny młodzieniec jest zawsze ranny w rękę albo w ramię i aktorzy, którzy grają pięknego młodzieńca w filmach, powinni o tym wiedzieć i uważać. Ponieważ lekcja trwała już pół godziny, Kleofas podszedł do pani, żeby się usprawiedliwić, ale pani, zamiast go skrzyczeć, powiedziała:
- Cieszę się bardzo, moje dziecko, że cię znowu widzę. Zuch z ciebie, że przychodzisz do szkoły z ręką w gipsie. Mam nadzieję, że cię już nie boli.
Kleofas otworzył szeroko oczy - ponieważ jest ostatnim uczniem w klasie, nie jest przyzwyczajony, żeby pani tak do niego mówiła, szczególnie wtedy, kiedy się spóźnia.
Kleofas stał z otwartymi ustami, a pani jeszcze powiedziała:
- Idź na swoje miejsce, malutki.
Kiedy Kleofas usiadł na ławce, zasypaliśmy go pytaniami: czy go boli i co to jest to twarde, co ma na ręce, i powiedzieliśmy, że jesteśmy okropnie zadowoleni, że go widzimy.
Ale pani zaczęła krzyczeć, żebyśmy zostawili naszego kolegę w spokoju i że nie życzy sobie, żebyśmy przez jego rękę przestali uważać.
- Cóż to? - zapytał Gotfryd. - Już nawet słowa nie można powiedzieć do kolegi?
I pani kazała mu stać w kącie. Kleofas zacz chichotać.
- Teraz będzie dyktando - powiedziała pani.
Wyjęliśmy zeszyty i Kleofas próbował także wyjąć z teczki swój zeszyt jedną ręką.
- Pomogę ci - powiedział Joachim.
- Nikt cię o to nie prosi - odpowiedział Kleofas.
Pani spojrzała na Kleofasa i powiedziała:
- Ty oczywiście nie, moje dziecko, nie męcz się.
Kleofas przestał grzebać w teczce i zrobił smutną minę, jakby się martwił, że nie pisze dyktanda. Dyktando było straszne, z takimi słowami, jak „huśtawka”, w którym wszyscy zrobili błędy, i „ichtiozaurus”; jedyny, który dobrze napisał, to był Ananiasz, pierwszy uczeń i pieszczoszek naszej pani. Przy każdym trudnym słowie patrzyłem na Kleofasa, a on chichotał.
A potem zadzwoniono na pauzę. Pierwszy podniósł się Kleofas.
- Ty może nie schodź na podwórze - powiedziała pani.
Kleofas zrobił taką minę, jak przedtem, tylko o wiele smutniejszą.
- Doktor mówi, że powinienem wychodzić na powietrze - powiedział Kleofas - bo może mi się okropnie pogorszyć.
Więc pani powiedziała, że dobrze, ale żeby uważał. I kazała mu wyjść przed innymi, żebyśmy go nie potrącili na schodach. Pani miała do nas całe kazanie, nim nam pozwoliła zejść na podwórze: powiedziała, że powinniśmy być ostrożni i unikać brutalnych zabaw, a także, że powinniśmy uważać na Kleofasa, żeby sobie nie zrobił krzywdy. Przez te uwagi straciliśmy okropnie dużo minut z pauzy; kiedy w końcu zeszliśmy na podwórze, poszukaliśmy Kleofasa. Skakał właśnie przez plecy kolegów z innej klasy. Tamci są wszyscy strasznie głupi i my ich nie lubimy. Otoczyliśmy Kleofasa i zasypaliśmy go pytaniami, a on miał okropnie dumną minę. Spytaliśmy go, czy czerwona ciężarówka się popsuła. Powiedział, że tak, ale że kiedy był chory, dostał dużo prezentów na pociechę: żaglówkę, warcaby, dwa samochody, pociąg i stosy książek, które chce zamienić na inne zabawki. A potem powiedział, że wszyscy byli dla niego okropnie mili: doktor przynosił mu za każdym razem cukierki, tata i mama postawili w jego pokoju telewizor i dawali mu mnóstwo dobrych rzeczy do jedzenia. Kiedy mówi się o jedzeniu, Alcest - ten, co to ciągle je - robi się zaraz głodny.
Alcest wyjął z kieszeni duży kawał czekolady i zaczął się opychać.
- Dasz mi ugryźć? - zapytał Kleofas.
- Nie - odpowiedział Alcest.
- A moja ręka?... - zapytał Kleofas.
- Wypchaj się - odpowiedział Alcest.
To się nie podobało Kleofasowi. Zaczął krzyczeć, że się wykorzystuje to, że ma złamaną rękę, i że nie traktowano by go tak, gdyby mógł się bić jak wszyscy. Kleofas tak krzyczał, że przybiegł nasz wychowawca.
- Co się tu dzieje? - zapytał.
- On korzysta z tego, że ja mam złamaną rękę - powiedział Kleofas pokazując palcem na Alcesta.
Alcest był okropnie niezadowolony; próbował odpowiedzieć, ale miał usta zapchane czekoladą i nie można było zrozumieć, co mówi.
- Czy ty się nie wstydzisz - powiedział wychowawca do Alcesta - wykorzystywać kolegę upośledzonego fizycznie? Marsz do kąta!
- Dobrze mu tak! - powiedział Kleofas.