52125.fb2
Nie będziemy drukować gazety: Rosół nie chce nam zwrócić drukarni przed letnimi wakacjami. Nie szkodzi, bo i tak nie mielibyśmy nic do opowiedzenia w gazecie.
Nic się przecież u nas nie dzieje.
RÓŻOWY WAZON Z SALONU
Byłem w domu i bawiłem się piłką, gdy nagle trach! - zbiłem różowy wazon w salonie. Mama przybiegła zaraz, a ja zacząłem płakać.
- Mikołaju - powiedziała mama. - Wiesz dobrze, że nie wolno ci się bawić piłką w mieszkaniu! Spójrz, co zrobiłeś: stłukłeś różowy wazon z salonu! A twój ojciec tak go lubił.
Jak tylko wróci do domu, przyznasz się do wszystkiego. Ukarze cię i będzie to dla ciebie dobra nauczka!
Mama pozbierała kawałki wazonu, które leżały na dywanie, i poszła do kuchni. Ja płakałem dalej, bo wiedziałem, że tata zrobi całą historię o ten wazon.
Tata wrócił z biura, usiadł w fotelu, rozłożył gazetę i zabrał się do czytania. Mama zawołała mnie do kuchni i zapytała:
- No jak? Powiedziałeś tacie, co zrobiłeś?
- Ja... ja wcale nie chcę mu powiedzieć - odparłem i rozbeczałem się na dobre.
- No, Mikołaju, wiesz, że tego nie lubię - powiedziała mama.- W życiu trzeba mieć od wagę. Jesteś już dużym chłopcem, idź zaraz do salonu i powiedz wszystko tacie!
Nie ma co: ile razy mi mówią, że jestem dużym chłopcem, wynikają dla mnie z tego jakieś nieprzyjemności. Ale widzę, że mama nie żartuje, idę więc do salonu.
- Tato... - zacząłem.
- Hmm? - mruknął tata i dalej czytał gazetę.
- Stłukłem różowy wazon z salonu - powiedziałem prędziutko i czułem, jak mi w gardle rośnie ogromna kula.
- Hmm? - mruknął tata. - To bardzo dobrze, kochanie, idź się bawić.
Wróciłem do kuchni okropnie zadowolony, a mama mnie pyta:
- Mówiłeś z tatą?
- Tak, mamo - odpowiedziałem.
- I co ci powiedział? - zapytała mama.
- Powiedział, że to bardzo dobrze, kochanie, i żebym poszedł się bawić.
To się jakoś nie spodobało mamie.
- No, wiecie! - powiedziała i zaraz poszła do salonu. - A więc to tak - zaczęła. - W ten sposób wychowujesz małego?
Tata podniósł głowę znad gazety, minę miał bardzo zdziwioną.
- O czym ty mówisz? - zapytał.
- Proszę cię bardzo, nie udawaj niewiniątka - powiedziała mama. - Ty, oczywiście, wolisz sobie spokojnie czytać gazetę, a ja go mam trzymać w ryzach, tak?
- Tak jest - powiedział tata. - Chciałbym móc spokojnie poczytać gazetę, ale widzę, że w tym domu to jest zupełnie niemożliwe!
- No pewnie! Jaśnie pan lubi sobie żyć wygodnie! Miękkie pantofle, gazeta, a na mnie niech spada cała czarna robota! - krzyknęła mama. - A potem będziesz ogromnie zdziwiony, że twój syn stał się wykolejeńcem!
- Cóż więc mam robić według ciebie?! - krzyknął tata. - Bić dzieciaka zaraz po przyjściu do domu?
- Uchylasz się od odpowiedzialności - powiedziała mama. - Rodzina cię zupełnie nie obchodzi.
- Dobre sobie! - krzyknął tata. - Mnie nie obchodzi rodzina, mnie! Haruję jak wariat, znoszę humory starego, odmawiam sobie wszystkich przyjemności, żeby tobie i Mikołajowi niczego nie brakowało.
- Prosiłam cię już, żebyś nie mówił o pieniądzach przy małym - powiedziała mama.
- Zwariować można w tym domu! - krzyknął tata. - Ale to się zmieni! Jak Boga kocham, to się zmieni! I to wkrótce!
- Moja matka uprzedzała mnie - powiedziała mama. - Powinnam była jej słuchać!
- A! Twoja matka! Właśnie się dziwiłem, że jeszcze nie było o niej mowy - powiedział
tata.
- Moją matkę zostaw w spokoju! - krzyknęła mama. - Zabraniam ci mówić o mojej matce!
- Przecież to nie ja... - bronił się tata i właśnie ktoś zadzwonił do drzwi.
Był to pan Bledurt, nasz sąsiad.
- Przyszedłem zapytać, czy nie zagrałbyś partyjki warcabów - zwrócił się do taty.
- Przyszedł pan w samą porę, panie Bledurt - powiedziała mama. - Osądzi pan sytuację. Czy nie uważa pan, że ojciec powinien brać czynny udział w wychowaniu swego syna?
- Co on może o tym wiedzieć? - wtrącił tata. - Nie ma przecież dzieci.
- To co z tego? - zaperzyła się mama. - Dentystów nigdy nie bolą zęby, co wcale im nie przeszkadza być dentystami.
- Skąd znów wzięłaś tę historyjkę, że dentystów nigdy nie bolą zęby? - zapytał tata. -
Koń by się uśmiał! I zaczął się śmiać.
- Widzi pan, sam pan widzi, panie Bledurt! Drwi sobie ze mnie! - krzyknęła mama. -
Zamiast zająć się własnym synem sili się na dowcipy. Co pan o tym myśli, panie Bledurt?
- Myślę, że z warcabów nici - powiedział pan Bledurt. - Pójdę już sobie.
- O, co to, to nie! - zaprotestowała mama. - Uparł się pan, żeby wtrącić swoje trzy grosze, to teraz zostanie pan do końca.