52237.fb2 Wakacje Mko?ajka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Wakacje Mko?ajka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

W leżakowaniu jest jedna dobra rzecz: drużynowy przychodzi do baraku pilnować nas i opowiada bajki, żebyśmy leżeli spokojnie — i to jest fajne,,

— Dobrze! — powiedział drużynowy. — Niech każdy położy się na swoim łóżku i żebym was więcej nie słyszał.

Posłuchaliśmy wszyscy oprócz Benona, który wlazł pod łóżko.

— Benon! — zawołał drużynowy. — Zawsze musisz robić z siebie błazna! Nic dziwnego, jesteś najbardziej nieznośny z całej paczki!

— Jak to, druhu — powiedział Benon — szukam swoich tenisówek.

Benon to mój kolega i to prawda, że jest nieznośny — fajnie można się z nim bawić.

Kiedy Benon położył się tak jak inni, drużynowy powiedział, że mamy spać i być cicho, żeby nie przeszkadzać chłopakom z innych baraków.

— A bajka, druhu? Opowiedz nam bajkę! — zawołaliśmy wszyscy.

Drużynowy westchnął ciężko i powiedział, że dobrze, zgoda, ale mamy być cicho.

— Żył sobie kiedyś — zaczął — w bardzo dalekim kraju pewien dobry kalif, który miał bardzo złego wezyra... Drużynowy przerwał i zapytał:

— Kto może mi powiedzieć, co to jest wezyr? A Benon podniósł palec do góry.

— No słucham, Benonie — powiedział drużynowy.

— Czy mogę wyjść, druhu? — spytał Benon. Drużynowy popatrzył na niego mrużąc oczy, nabrał dużo powietrza do ust i powiedział:

— Dobrze, idź, ale wracaj szybko — i Benon wyszedł.

A drużynowy znowu zaczął spacerować pomiędzy łóżkami i dalej opowiadał swoją bajkę. Muszę przyznać, że wolę historie o kowbojach, o Indianach albo o lotnikach.

Drużynowy mówił, wszyscy leżeli cicho i poczułem, że zamykają mi się oczy, a potem byłem na koniu, ubrany jak kowboj, z fajnymi srebrnymi pistoletami u pasa i dowodziłem całą masą kowbojów, dlatego że byłem szeryfem. Właśnie mieli zaatakować nas Indianie i jeden z nich krzyknął:

— Patrzcie, chłopaki! Znalazłem jajko!

Usiadłem nagle na łóżku i zobaczyłem, że Benon wszedł do baraku z jajkiem w ręku.

Wstaliśmy wszyscy, żeby zobaczyć.

— Jazda z powrotem do łóżek! — zawołał drużynowy, który wcale nie wyglądał na zadowolonego,, — Jak myślisz, druhu, czyje to jajko? — spytał Benon.

Ale drużynowy powiedział, że to nie jego sprawa i żeby odniósł jajko tam, gdzie je znalazł, i wrócił się położyć. I Benon wyszedł z jajkiem.

Ponieważ nikt już nie spał, drużynowy dalej opowiadał swoją bajkę. Całkiem niezła, szczególnie ta część, gdzie dobry kalif przebiera się za kogo innego, żeby dowiedzieć się, co ludzie o nim myślą, a wielki wezyr, który jest strasznie zły, korzysta z tego, żeby zająć jego miejsce. A potem drużynowy przerwał i zapytał:

— Co ten łobuz wyrabia tyle czasu?

— Chcesz, druhu, to po niego pójdę — powiedział Kryspin.

—- Dobrze -— zgodził się drużynowy —r ale wracaj szybko. Kryspin wyszedł i zaraz przyleciał z powrotem. — Druhu! Druhu! — zawołał. — Benon siedzi na drzewie nie może zejść!

Drużynowy wybiegł z baraku, a my wszyscy za nim, chociaż trzeba było obudzić Gwalberta, który spał i nic nie słyszał. Benon siedział na gałęzi, na samym wierzchołku drzewa, i widać było, że jest strasznie zły.

— O tam! Tam! — zawołaliśmy pokazując na niego palcem.

— Cisza! — krzyknął nasz drużynowy. — Benon, co ty tam robisz?

— Jak to co? — powiedział Benon. — Poszedłem odnieść jajko tam, gdzie je znalazłem, tak jak mi kazałeś, druhu, a znalazłem je tutaj, w gnieździe. Ale kiedy wchodziłem, złamała się gałąź i teraz nie mogę zejść.

I Benon zaczął płakać. On ma niesamowity głos: kiedy płacze, słychać go z daleka.

Wtedy z baraku koło drzewa wyszedł opiekun innej drużyny — wyglądał na mocno niezadowolonego.

— To ty i twoja drużyna tak hałasujecie? — zapytał naszego drużynowego. — Obudziłeś wszystkie moje zebry, a dopiero co udało mi się je uśpić.

— Wielkie rzeczy! — krzyknął nasz drużynowy. — Ja mam jednego na drzewie, o tam!

Drugi drużynowy spojrzał i zaczął się śmiać, ale zaraz przestał, bo wszystkie chłopaki z jego drużyny wyszły z baraku zobaczyć, co się dzieje. Był już nas cały tłum dookoła drzewa.

— Wracajcie do łóżek! — zawołał opiekun tamtej drużyny.

— Widzisz, co narobiłeś? Musisz krócej trzymać swoje zebry. Jak nie umiesz dać sobie rady z dziećmi, trzeba było nie pchać

się na kolonie!

— Chciałbym cię widzieć na moim miejscu — powiedział nasz drużynowy — a poza tym twoje zebry robią tyle samo hałasu, co i moje!

— Tak — przyznał drugi drużynowy — ale to twoje zebry obudziły moje zebry!

— Druhu, ja chcę zejść! — zawołał Benon.

Wtedy drużynowi przestali się kłócić i poszli po drabinę.

— Trzeba być głupkiem, żeby tak sterczeć na drzewie — powiedział jakiś chłopak z tamtej drużyny.

— A tobie co do tego? — zapytałem.

— Taak! — powiedział inny. — Wasza drużyna to same głupki, wszyscy o tym wiedzą!

— Powtórz to, powtórz to!...— poprosił Gwalbert. A ponieważ tamten powtórzył, zaczęliśmy się bić.

— E, chłopaki! Zaczekajcie, aż mnie stąd zdejmą! — zawołał Benon. — E, chłopaki!

A potem drużynowi wrócili biegiem z drabiną i z panem Rateau, kierownikiem obozu, który chciał zobaczyć, co się dzieje. Wszyscy krzyczeli, było bardzo fajnie, a drużynowi strasznie się złościli, pewnie dlatego, że Benon nie czekał na nich i zszedł sam z drzewa, tak mu się spieszyło, żeby się z nami powygłu-piać.

— Wszyscy do baraków! — krzyknął pan Rateau takim głosem, jak Rosół, który jest moim opiekunem w szkole.

I wróciliśmy na leżakowanie.

Ale nie na długo, bo była już pora na zbiórkę i drużynowy kazał nam wstać. Wyglądał