52237.fb2
Ale że jeszcze nikt nie wyszedł z obozu, nie było się czym przejmować.
A potem pan Rateau, który przez cały czas stał pośrodku obozu, zaczął krzyczeć:
— Proszę o ciszę! Drużynowi, zróbcie porządek! Zbierzcie swoje drużyny i zaczynajcie zabawę!
To była straszna robota, bo po ciemku wszyscyśmy się trochę 2 pomieszali. U nas był
jeden chłopak z Orłów i dwóch z Nieustraszonych. Paulina szybko odnaleźliśmy u Siuksów, bośmy
poznali go po płaczu. Kalikst poszedł szpiegować u Traperów, którzy szukali swojego drużynowego. Bawiliśmy się bardzo fajnie, a potem zaczęło strasznie padać.
— Przerywamy zabawę! — zawołał pan Rateau. — Drużyny wracają do baraków!
I to już poszło szybko, bo na szczęście nikt jeszcze nie wyszedł z obozu.
Pan Genou z proporczykiem przyjechał następnego dnia rano na wozie gospodarza, który ma pole z drzewkami pomarańczowymi. Potem dowiedzieliśmy się, że schował się w sosnowym lesie. Kiedy zaczęło padać, znudziło mu się na nas czekać i chciał wrócić do domu. Ale zabłądził w lesie i wpadł do rowu z wodą. Wtedy zaczął krzyczeć, pies gospodarza zaszczekał i w ten sposób gospodarz odnalazł pana Genou i zaprowadził go do swojej zagrody, żeby go wysuszyć i przenocować.
Nie powiedziano nam tylko, czy gospodarz dostał dodatkową porcję czekolady. Bo przecież mu się należała!
„Wędkarstwo posiada niezaprzeczalne właściwości uspokajające..." Te kilka słów przeczytanych w jakimś piśmie wywarło duże wrażenie na Gerardzie Lestouffe, młodym opiekunie drużyny Sokole Oko, który spędził wyborną noc śniąc o dwunastu nieruchomych chłopcach, wpatrujących się w milczeniu w dwanaście spławików, kołysanych na spokojnej fali...
Zupa rybna
Dziś rano drużynowy wszedł do naszego baraku i powiedział:
— E, chłopaki! A może zamiast iść na plażę razem ze wszystkimi chcielibyście pójść na ryby?
— Tak! — odpowiedzieliśmy wszyscy. Prawie wszyscy, bo Paulin nie powiedział nic, on się zawsze wszystkiego boi i chce wracać do domu. Gwalbert też nic nie powiedział.
Jeszcze spał.
— Dobrze — powiedział drużynowy. — Uprzedziłem już kucharza, że przyniesiemy mu na obiad ryby. Nasza drużyna poczęstuje cały obóz zupą rybną. W ten sposób inne drużyny dowiedzą się, że drużyna Sokole Oko jest najlepsza ze wszystkich. Na cześć drużyny Sokole Oko... hip hip!
— Hura! — zawołaliśmy wszyscy oprócz Gwalberta.
— A nasze zawołanie — to?... — zapytał drużynowy.
— Odwagi! — krzyknęliśmy wszyscy, nawet Gwalbert, który się obudził.
Po zbiórce, kiedy inni szli na plażę, pan Rateau, kierownik obozu, kazał dać nam wędki i starą puszkę z robakami.
— Nie wracajcie zbyt późno, żebym zdążył przygotować zu-1 pę! — zawołał śmiejąc się kucharz. On zawsze się śmieje i bardzo go lubimy. Kiedy przychodzimy do kuchni, zaczyna krzyczeć:
— Uciekać mi stąd, żebracy! Zaraz przegonię was moją wielką chochlą! Zobaczycie!
— i daje nam ciasteczka.
Z wędkami i robakami przyszliśmy na sam koniec mola. Nie było tam nikogo oprócz jakiegoś grubego pana w białej czapeczce na głowie, który akurat łowił ryby i niezbyt się ucieszył na nasz widok.
— Po pierwsze, żeby łowić ryby — powiedział nasz drużynowy — potrzebna jest cisza, w przeciwnym razie ryby prze-stjraszą się i uciekną. Macie być ostrożni i żeby mi nikt nie \fifpadł do wody! Nie rozchodzić się! Zabraniam wam wchodzić ria skały! Uważajcie, żebyście się nie pokaleczyli haczykami!
— Długo tak jeszcze? — spytał gruby pan.
— Co? — zapytał nasz drużynowy, zdziwiony.
— Pytam, czy długo jeszcze zamierza pan drzeć się, jakby pana obdzierano ze skóry
— powiedział gruby pan. — Takimi krzykami przestraszyłby pan wieloryba!
— Tutaj są wieloryby? — zapytał Benon.
— Jak tu są wieloryby, to ja sobie idę! — krzyknął Paulin i zaczął płakać mówiąc, że się boi i że chce wracać do domu.
Ale nigdzie nie poszedł, za to poszedł sobie gruby pan, i bardzo dobrze, bo zostaliśmy sami i nikt już nam nie przeszkadzał.
— Kto z was był już kiedyś na rybach? — zapytał drużynowy.
— Ja — powiedział Atanazy. — W zeszłym roku złowiłem taaaką rybę! — i rozłożył
ramiona jak mógł najszerzej. Zaczęliśmy się śmiać, bo Atanazy to straszny kłamca, chyba nawet największy z nas wszystkich.
— Kłamiesz — powiedział mu Benon.
— A ty mi zazdrościsz i jesteś głupi — powiedział Atanazy. — To była taaaką ryba!
I Benon skorzystał, że Atanazy ma rozłożone ręce, żeby dać mu w ucho.
— Spokój, wy dwaj, bo zabronię wam łowić! Zrozumiano? — krzyknął drużynowy.
Atanazy i Benon uspokoili się, ale Atanazy powiedział jeszcze, że sami zobaczymy, jaką wyciągnie rybę, i żebyśmy sobie nie myśleli, a Benon, że jego ryba na pewno będzie największa ze wszystkich.
Drużynowy pokazał nam, w jaki sposób zakłada się robaka na haczyk.
— Przede wszystkim — powiedział — uważajcie, żebyście się nie pokaleczyli!
Próbowaliśmy zrobić, jak nam pokazał, ale to nie było łatwe i drużynowy musiał nam pomóc, szczególnie Paulinowi, który się boi robaków i pytał, czy nie gryzą. Kiedy robak już był na haczyku, Paulin bardzo szybko zarzucił wędkę, żeby być od niego jak najdalej. My też zarzuciliśmy wędki, oprócz Atana-zego i Benona, którym poplątały się żyłki, oraz Gwalberta i Kaliksta, którzy zajęci byli urządzaniem na molo wyścigów robaków.
— Pilnujcie spławików! — powiedział drużynowy.
Pilnowaliśmy spławików, ale nic specjalnego się nie działo, a potem Paulin krzyknął, podniósł do góry wędkę, a na końcu wędki była ryba.
— O jejku, ryba! — zawołał Paulin. — Mamusiu! — i puścił wędkę, która upadła na skały.
Drużynowy przejechał ręką po twarzy, popatrzył na płaszą-cego Paulina i powiedział:
— Poczekajcie tu na mnie, pójdę po wędkę tego małego... tego małego niezdary.