52237.fb2
— Eee, chłopaki! Asnieres to jest kraj?
Robiliśmy straszny hałas i było fajnie jak na przerwie, kiedy bęc! — spadła na ziemię jakaś popielniczka. No i zaraz pędem przyleciał właściciel pensjonatu i zaczął na nas krzyczeć, do salonu przyszli nasi rodzice i pokłócili się z nami i z właścicielem. A pan Lanternau gdzieś sobie poszedł.
Pani Lanternau odnalazła go wieczorem w czasie kolacji. Podobno pan Lanternau przesiedział całe popołudnie na plaży, moknąc na deszczu.
I rzeczywiście, pan Lanternau to prawdziwa dusza towarzystwa, bo kiedy tata zobaczył go wracającego do pensjonatu, to tak się zaczął śmiać, że nie mógł jeść. A przecież w środę wieczorem jest zupa rybna!
Z pensjonatu Rybitwa można zobaczyć morze, jeśli się stanie na krawędzi wanny, trzeba tylko uważać, żeby się nie pośliznąć. Więc jeśli się nie pośliźnie, to przy ładnej pogodzie widać bardzo wyraźnie tajemniczą Wyspę Mgieł, gdzie — jak podaje broszurka wydana przez Ośrodek Informacji Turystycznej — o mało nie uwięziono Żelaznej Maski 1.
Można tam zwiedzić loch, który miał zajmować, oraz kupić pamiątki w stoisku z napojami.
1 Żelazna Maska — tajemniczy mężczyzna więziony w twierdzy Pignerol, a następnie w Bastylii, gdzie zmarł w 1703 r. Zmuszony był zakrywać głowę kapturem na żelaznej obręczy. Ustalenie jego tożsamości budzi w dalszym ciągu spory wśród historyków.
Wyspa Mgieł
Fajnie, bo wybieramy się na wycieczkę statkiem. Państwo Lanternau jadą z nami i tata nie jest tym zachwycony, bo on, zdaje się, niezbyt lubi pana Lanternau. Właściwie to nie rozumiem dlaczego. Pan Lanternau jest bardzo śmieszny i ciągle stara się wszystkich zabawić. Wczoraj przyszedł do jadalni z przyprawionym nosem i wielkimi wąsami i powiedział właścicielowi pensjonatu, że ryba jest nieświeża. Okropnie mnie to rozśmieszyło.
Kiedy mama powiedziała pani Lanternau, że wybieramy się na Wyspę Mgieł, pan Lanternau zawołał:
— Świetny pomysł, jedziemy razem z wami, przynajmniej nie będzie wam nudno! —
a potem tata złościł się na mamę, że głupio zrobiła i że ta niewydarzona dusza towarzystwa popsuje nam całą wycieczkę.
Wyszliśmy z domu rano, z koszykiem pełnym zimnych szny-cli, kanapek, jajek na twardo, bananów i napoju jabłkowego. Było strasznie fajnie. A potem przyszedł pan Lanternau w białej marynarskiej czapce — ja chcę mieć taką samą — i za-wołał:
— Załoga gotowa do wejścia na pokład? Naprzód, raz dwa, raz dwa, raz dwa!
Tata powiedział coś cicho, a mama spojrzała na niego wielkimi oczami.
Kiedy w porcie zobaczyłem statek, trochę się rozczarowałem, bo był całkiem mały.
Nazywał się „Joanna", jego właściciel miał dużą czerwoną głowę z beretem na czubku, ale nie był ubrany w mundur z mnóstwem złotych galonów — a tak liczyłem, że opowiem o tym chłopakom w szkole po powrocie z wakacji, ale to nic, i tak im opowiem, no bo co, kurczę blade!
— Jak tam, kapitanie — zapytał pan Lanternau — wszystko gotowe do rejsu?
— To państwo są tymi turystami, którzy jadą na Wyspę Mgieł? — zapytał właściciel, no i wsiedliśmy na statek. Pan Lanternau stanął pośrodku i zawołał:
— Zdjąć cumy! Postawić żagle! Cała naprzód!
— Niech pan się tak nie wierci — powiedział tata— powrzuca pan wszystkich do wody!
— Och, tak — dodała mama — niech pan będzie ostrożny, panie Lanternau.
A potem zaśmiała się cicho, ścisnęła mnie bardzo mocno za rękę i powiedziała, że
„nie trzeba się bać, kochanie". Ale ja, opowiem to w szkole po wakacjach, i tak nigdy się nie boję.
— Proszę się niczego nie bać, droga pani — powiedział pan Lanternau do mamy —
ma pani na pokładzie starego marynarza!
— Pan był marynarzem? — zapytał tata.
— Nie — odpowiedział pan Lanternau — ale mam w domu na kominku mały żaglowiec w butelce!
Roześmiał się głośno i mocno klepnął tatę w plecy.
Właściciel statku nie postawił żagli, jak prosił pan Lanternau, bo na statku nie było żagli. Był silnik, który robił pyrpyrpyr i pachniał tak samo jak autobus, przejeżdżający obok naszego domu. Wyszliśmy z portu, były małe fale i statek się kołysał, fajnie było jak nie wiem co!
— Morze będzie spokojne? — zapytał tata właściciela statku. — Nie zanosi się przypadkiem na burzę? Pan Lanternau zaczął się śmiać.
— Boi się pan — powiedział do taty — że dostanie pan morskiej choroby!
— Morskiej choroby? — odpowiedział tata. — Pan chyba żartuje. Ja nigdy nie choruję. Założą się, że pan dostanie morskiej choroby wcześniej ode mnie!
— Trzymam zakład — powiedział pan Lanternau i mocno uderzył tatę w plecy, a tata zrobił taką minę, jakby chciał mu oddać.
— Co to jest morska choroba, mamo? — zapytałem.
— Porozmawiajmy o czym innym, dobrze, kochanie? — odpowiedziała mama.
Fale robiły się coraz większe i było coraz fajniej. Stąd, gdzieśmy byli, widać było pensjonat: wydawał się bardzo mały i rozpoznałem okno wychodzące na naszą wannę, bo mama rozwiesiła do suszenia swój czerwony kostium. Podobno na Wyspę Mgieł płynie się godzinę. To cała podróż!
— Wie pan — powiedział do taty pan Lanternau — znam kawał, który pana ubawi.
Niech pan posłucha: dwóch włóczęgów miało ochotę na spaghetti...
Niestety nie mogłem dowiedzieć się, co było dalej, bo resztę pan Lanternau opowiedział tacie na ucho.
— Niezły — przyznał tata — a czy zna pan kawał o lekarzu, który leczył pacjenta na niestrawność? — a ponieważ pan Lanternau go nie znał, tata opowiedział mu na ucho.
Zwariować z nimi można! Mama nie słuchała, patrzyła w stronę pensjonatu. Pani Lanternau jak zwykle nic nie mówiła. Ona zawsze wygląda, jakby była trochę zmęczona.
Przed sobą mieliśmy Wyspę Mgieł, była jeszcze daleko i wyglądała bardzo ładnie na tle białej piany. Ale pan Lanternau nie patrzył na wyspę, tylko na tatę i, śmieszny pomysł, uparł się, żeby mu opowiedzieć, co jadł w jakiejś restauracji przed wyjazdem na wakacje. A tata, który przecież zwykle nie lubi rozmawiać z panem Lanternau, wyliczył wszystko, co jadł
na przyjęciu, jakie mu wyprawiono z okazji pierwszej komunii.
W końcu od tego słuchania zachciało mi się jeść. Chciałem poprosić mamę, żeby mi dała jajko na twardo, ale nie usłyszała, bo ręce trzymała na uszach, pewnie z powodu wiatru.
— Wygląda pan trochę blado — powiedział pan Lanternau do taty — dobrze by panu zrobił kubek letniego baraniego łoju.
— Tak — powiedział tata — to całkiem niezłe z ostrygami, polanymi gorąca czekoladą.
Wyspa Mgieł była już niedaleko.
— Wkrótce będziemy na miejscu — powiedział pan Lanternau do taty — co by pan powiedział na zimny sznycel albo kanapkę, zanim wysiądziemy?