52237.fb2
Ale jak nie ma pogody, to co innego, bo wszyscy razem musimy siedzieć w domu. A wczoraj nie było pogody, przez cały czas padało. Po obiedzie — były pierogi, które są o niebo lepsze od potrawki — wszyscy rodzice poszli sobie odpocząć. Razem z chłopakami — Błażejem, Fortunatem, Mamertem, Ireneuszem, Fabrycym i Kosmą, siedzieliśmy w salonie i po cichu graliśmy w karty. Nie chcieliśmy się wygłupiać, bo kiedy pada deszcz, rodzice są nie w humorze. A podczas tych wakacji rodzice często byli nie w humorze.
A potem do salonu weszły trzy dziewczyny.
— Chcemy się z wami pobawić — powiedziała Gizela. : — Odczep się, Gizia, bo dostaniesz w nos! — powiedział Fa-brycy. To się Gizeli nie spodobało.
— Jak nie będziecie się z nami bawić, to wiesz, Fabciu, co zrobię? — spytała Gizela.
— Pójdę powiedzieć wszystko rodzicom, zostaniesz ukarany, twoi koledzy też, i nie dostaniecie deseru.
— Dobra — wyrwał się Mamert (ale z niego głupek!) — możecie się z nami bawić.
— Nikt cię nie pytał o zdanie — syknął Fabrycy.
Wtedy Mamert zaczął płakać, powiedział, że nie chce być ukarany, że to niesprawiedliwe i że jeśli nie dostanie deseru, to się zabije. Byliśmy źli, bo Mamert robił
straszny hałas i o mało nie obudził naszych rodziców.
— To co robimy? — zapytałem Ireneusza.
— Phi — odpowiedział Ireneusz i w końcu postanowiliśmy pozwolić dziewczynom bawić się z nami.
— W co się bawimy? — spytała Michalina, która jest gruba i przypomina mi Alcesta, takiego chłopaka ze szkoły, który bez przerwy je.
— Bawimy się w sklep — powiedziała Izabela.
— Na głowę upadłaś? — zapytał Fabrycy.
— Dobrze, Fabciu — powiedziała Gizela — idę obudzić tatę. Wiesz, jaki jest, jak się go obudzi!
Wtedy Mamert zaczął płakać i powiedział, że chce się bawić w sklep. Błażej zawołał, że jak ma się bawić w sklep, to już sam woli obudzić tatę Fabrycego. Ale Fortunat powiedział, że podobno dzisiaj wieczorem będą na deser czekoladowe lody, więc żeśmy się zgodzili.
Gizela stanęła za stołem, rozłożyła na nim karty i popielniczki i powiedziała, że ona będzie ekspedientką, a stół to lada i że to, co jest na stole, to są rzeczy, które ona sprzedaje, a my mamy przychodzić i od niej kupować.
— Aha — powiedziała Michalina — a ja będę bogatą i pięk-[ na panią i będę miała samochód i mnóstwo futer.
— Aha — powiedziała Izabela — a ja będę drugą panią, jeszcze bogatszą i jeszcze piękniejszą, i będę miała samochód z czerwonymi siedzeniami, jak wujek Jakub, i buty na wysokich obcasach.
— Aha — powiedziała Gizela — a Kosma to będzie mąż Michaliny.
— Ja nie chcę — skrzywił się Kosma.
— Dlaczego nie chcesz? — zapytała Michalina.
— Dlatego, że jesteś dla niego za gruba, wiesz już, dlaczego — powiedziała Izabela.
— On woli być moim mężem.
— Nieprawda! — wrzasnęła Michalina i uderzyła Kosmę, a Mamert zaczął płakać.
Żeby uciszyć Mamerta, Kosma powiedział, że będzie mężem wszystko jedno kogo.
— Dobrze — zawołała Gizela — no to bawmy się. Mikołaj, ty będziesz pierwszym klientem, ale będziesz bardzo biedny i nie będziesz miał za co kupić jedzenia. Wtedy ja będę bardzo hojna i dam ci różne rzeczy za darmo.
— Ja się nie bawię — obraziła się Michalina. — Po tym, co mi powiedziała Izabela, nie odzywam się do nikogo.
— Ho, ho, ho! Królewna się znalazła — powiedziała Izabela. — Myślisz, że nie wiem, coś o mnie naopowiadała Gizeli?
— Ty kłamczucho! — zawołała Michalina. — Po tym, coś mi mówiła o Gizeli!
— Co o mnie mówiłaś Michalinie, Iza? — zapytała Gizela.
— Nic, właśnie że nic o tobie nie mówiłam Michalinie — powiedziała Izabela.
— Bezczelna! — zawołała Michalina. — Mówiłaś mi to przed wystawą tego sklepu, gdzie był czarny kostium w różowe kwiatki, ten, w którym by mi było szałowo, pamiętasz?
— Nieprawda! — krzyknęła Izabela. — Za to Gizela powtórzyła mi, coś jej o mnie mówiła na plaży!
— To jak, dziewczyny — zapytał Fabrycy — bawimy się czy nie? — Wtedy Michalina powiedziała Fabrycemu, żeby nie pchał nosa w nie swoje sprawy, i podrapała go.
— Zostaw mojego brata! — zawołała Gizela i pociągnęła Michalinę za warkocz, a Michalina zaczęła krzyczeć i uderzyła Gizelę. To rozśmieszyło Fabrycego, ale Mamert zaczął
płakać, a dziewczyny strasznie hałasowały i masę rodziców przyszło do salonu zapytać, co się dzieje.
— Chłopcy nie dadzą nam się spokojnie bawić w sklep — powiedziała Izabela.
No i za karę nikt nie dostał deseru. A Fortunat miał rację, wieczorem były lody czekoladowe!
Słońce, ciepłe i promienne, wróciło w ostatni dzień wakacji. Trzeba było pożegnać się z przyjaciółmi, spakować walizki i znowu wsiąść do pociągu. Właściciel pensjonatu Rybitwa proponował ojcu Mikołaja, że da mu trochę potrawki na drogę, lecz ojciec Mikołaja odmówił.
Niesłusznie, jak się okazało, ponieważ tym razem w brązowej torbie, którą nadano na bagaż, były jajka na twardo.
Wróciliśmy do domu
Bardzo się cieszę, że już jestem w domu, tylko że tu nie ma moich kolegów z wakacji, a moi koledzy stąd jeszcze są na wakacjach i jestem zupełnie sam, i to niesprawiedliwe, i zacząłem płakać. — No nie! — powiedział tata. — Jutro idę do pracy, chcę dzisiaj trochę odpocząć, nie będziesz mi tu ryczał nad uchem!
— Ależ kochanie — powiedziała mama do taty — okaż małemu trochę cierpliwości.
Wiesz, jakie są dzieci po powrocie z wakacji.
A potem mama mnie pocałowała, otarła sobie twarz, wytarła mi nos i powiedziała, żebym się grzecznie bawił. Więc powiedziałem jej, że ja bym bardzo chciał, tylko nie wiem, co robić.
— Czemu nie zaczniesz hodować ziarnka fasoli? — zapytała mama. I wyjaśniła mi, że to bardzo fajne, że bierze się ziarko fasoli, kładzie na kawałku mokrej waty, a potem wyrasta łodyżka i liście, i w końcu cała roślinka, że to jest strasznie zabawne i tata mi pokaże. I mama poszła na górę posprzątać w moim pokoju.
Tata, który leżał na kanapie w salonie, westchnął ciężko i powiedział, żebym przyniósł
watę. Poszedłem do łazienki, nawet nie poprzewracałem dużo rzeczy, a puder łatwo zmyć z podłogi wodą. Wróciłem do salonu i powiedziałem: