52237.fb2
— Mówi się tę watę, Mikołaju — poprawił mnie tata, który wie mnóstwo rzeczy, bo w moim wieku był najlepszym uczniem w klasie i świecił przykładem kolegom.
— Dobrze — powiedział tata — idź teraz do kuchni i przynieś ziarnko fasoli.
W kuchni nie znalazłem ziarka fasoli. Ciastek też nie znalazłem, bo przed wyjazdem mama wszystko wyrzuciła, zapomniała tylko o kawałku camemberta, który był w szafce, i dlatego trzeba było otworzyć w kuchni okno, jak wróciliśmy do domu.
W salonie powiedziałem tacie, że nie znalazłem ziarka, a on powiedział:
— To trudno — i znowu chciał czytać gazetę, ale ja się rozpłakałem i zacząłem krzyczeć:
— Ja chcę hodować fasolę! Ja chcę hodować fasolę! Ja chcę hodować fasolę!
— Mikołaj — powiedział tata — zaraz dostaniesz klapsa.
No tak, tego tylko brakowało! Najpierw chcą, żebym hodował fasolę, a potem mają mnie karać, dlatego że nie ma fasoli!
Teraz naprawdę się rozpłakałem, przyszła mama, a kiedy jej wytłumaczyłem, powiedziała:
— Idź do sklepu i poproś o ziarnko fasoli.
— No właśnie — powiedział tata — nie musisz się spieszyć.
Poszedłem do pana Companiego, który ma sklep obok nas i który jest strasznie fajny, bo czasem daje mi ciasteczka. A-le tym razem nic mi nie dał, bo sklep był zamknięty, a na drzwiach wisiała kartka, że to z powodu urlopu.
Wróciłem biegiem do domu, tata wciąż leżał na kanapie, ale nie czytał, położył sobie gazetę na twarzy.
— U pana Companiego zamknięte! — krzyknąłem. — No i nie mam fasoli!
Tata nagle usiadł.
— Co? Jak? Co się stało? — zapytał.
Więc musiałem mu opowiedzieć od nowa. Tata przejechał ręką po twarzy, kilka razy głęboko westchnął i powiedział, że nic na to nie poradzi.
— To co zrobię z tę watą, co będę na niej hodował? — zapytałem.
— Mówi się tą watą, a nie tę watą — powiedział tata.
— Przecież mówiłeś, że trzeba mówić tę — odpowiedziałem.
— Dość tego, Mikołaj! — krzyknął tata. — Idź bawić się do swojego pokoju!
Poszedłem na górę płacząc i w pokoju zastałem mamę, która robiła porządki.
— Nie, Mikołajku, nie wchodź tu — powiedziała mama. — Idź pobawić się w salonie. Dlaczego nie zaczniesz hodować fasoli, tak jak ci radziłam?
W salonie, zanim tata zaczął krzyczeć, wytłumaczyłem mu, że to mama kazała mi zejść na dół i jak usłyszy, że płaczę, to się rozgniewa.
— Dobrze — powiedział tata — ale bądź grzeczny.
— A gdzie mógłbym znaleźć ziarko fasoli? — zapytałem.
— Nie mówi się ziarko, tylko... — zacząl mówić tata, a potem spojrzał na mnie, podrapał się w głowę i powiedział: — Poszukaj w kuchni ziarka grochu.
W kuchni było pełno grochu i strasznie się ucieszyłem. A potem tata pokazał mi, jak zmoczyć watę i jak położyć na niej groch.
— Teraz — powiedział tata — zrób to sam i odstaw spode-czek na parapet, a później zobaczysz, wyrosną łodyżki i liście.
I znowu położył się na kanapie.
Zrobiłem, jak mi powiedział, i zacząłem czekać. Ale z grochu nie wyrastały żadne łodyżki, więc pomyślałem, że coś jest nie tak. Ponieważ nie wiedziałem co, poszedłem zapytać taty.
— Co znowu? — krzyknął tata.
— Łodyżki nie chcą rosnąć — powiedziałem.
— Więc chcesz tego klapsa? — krzyknął tata, a ja powiedziałem, że ucieknę z domu, że jestem bardzo nieszczęśliwy, że więcej mnie nie zobaczą, że będą żałowali i że ten numer z grochem to oszukaństwo, i wtedy do salonu przybiegła mama.
— Czy ty naprawdę nie możesz zdobyć się na odrobinę cierpliwości? — zapytała. —
Ja muszę sprzątać mieszkanie, nie mam czasu na zajmowanie się małym, zdaje mi się...
— A mnie się zdaje — odpowiedział tata — że mężczyzna powinien mieć w domu trochę spokoju.
— Moja biedna matka miała rację — westchnęła mama.
— Nie mieszaj w te sprawy swojej matki, która wcale nie jest biedna! — krzyknął
tata.
— No tak — powiedziała mama — ubliżaj teraz mojej matce!
— Ja"ubliżyłem twojej matce? — krzyknął tata. ;
I mama się rozpłakała, tata chodził po salonie krzycząc, a ja powiedziałem, że jeśli zaraz nie zrobią czegoś, żeby mój groch zaczął rosnąć, to się zabiję. Wtedy mama dała mi klapsa.
Po powrocie z wakacji rodzice są nie do wytrzymania!
Dobiegł końca kolejny rok szkolny, nie mniej pracowity od poprzedniego. Po rozdaniu nagród Mikołaj, Alcest, Rufus, Euzebiusz, Gotfryd, Maksencjusz, Joachim, Kleofas i Ananiasz rozeszli się, nie bez żalu, każdy w swoją stronę. Ale wakacje za pasem i wkrótce radość znów wypełni młode serca uczniów.
Mikołaj jest jednak niespokojny: w domu nie mówi się o wakacjach.
Muszę być dzielny
Trochę się dziwię, bo w domu nie mówiło się jeszcze o wakacjach! W poprzednie lata tata mówił, że chce gdzieś pojechać, mama, że chce jechać gdzie indziej, i były kłótnie.
Potem tata i mama mówili, że jak tak, to wolą zostać w domu, ja płakałem i w końcu jechaliśmy tam, gdzie chciała mama. A w tym roku — cisza.