52243.fb2 Zapa?ka Na Zakr?cie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Zapa?ka Na Zakr?cie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

– Przeceniasz moje wpływy. Nie mam żadnych! Nie opierałam się jednak, kiedy Tomasz wziął mnie pod rękę i pociągnął w stronę furtki. Pokusa, żeby zobaczyć Marcina, żeby zobaczyć go właśnie teraz, była zbyt silna.

– Głupio to wszystko wypadło! Poprosiłem go, bo chciałem ci zrobić przyjemność, Mada. Tymczasem on przyszedł, a ty nie… nic z tego nie rozumiem!

– Nie będę ci tłumaczyć, dobrze? – serce biło mi idiotycznie, kiedy zbliżaliśmy się do drzwi. Tomasz poklepał mnie lekko po ramieniu.

– Nie denerwuj się tylko…

Marcin zauważył nas od razu. Odstawił szklankę, którą właśnie podał mu Adam, przesunął się pomiędzy tańczącymi parami i podszedł do nas.

– W twoje ręce! – powiedział Tomasz i wsunął moją dłoń w rękę Marcina. – Przywlokłem na siłę – dorzucił

– nie chciała przyjść za Boga! – Byłam mu wdzięczna za tę lojalność.

– Nie przypuszczałem, że się wybierzesz… – powiedział Marcin, kiedy Tomek oddalił się od nas. Wyczułam w jego głosie oprócz zdziwienia także i coś z urazy.

– Przykro mi w takim razie, że zawiodłam twoje nadzieje – odparłam chłodno.

Marcin objął mnie i przez chwilę tańczyliśmy w milczeniu. Coraz podchwytywałam niespokojny wzrok Miśki, zaciekawione spojrzenia Marianny, złośliwe uśmieszki Ewy. Chłopcy zachowywali się normalnie. Przy twiście, którego, jak się okazało, Marcin tańczył po mistrzowsku, nie żałowali mi dopingu. Potem usiedliśmy we dwójkę przy stoliku, przy którym stał Marcin, w chwili kiedy wchodziłam z Tomaszem. Wzięłam do ręki odstawioną przez niego szklankę, żeby powąchać pomarańczowy płyn. Marcin zrozumiał to widać inaczej. Gwałtownym ruchem wyrwał mi szklankę z ręki.

– Dlaczego? – zbuntowałam się błyskawicznie.

– Bo nie.

– Dlaczego nie?

– Bo nie. Ja ci nie pozwalam! Roześmiałam się. Nigdy nie piłam i nie miałam na to najmniejszej ochoty.

– Ty mi nie pozwalasz?

– Jesteś tu ze mną!

– Nie jestem tu ani z tobą, ani dla ciebie, Marcin!

Dostrzegłam w jego spojrzeniu niepohamowaną złość. Oddał mi szklankę.

– A jednak w jakiś sposób czuję się za ciebie odpowiedzialny – powiedział sucho.

– Radziłabym ci odpowiadać w pierwszym rzędzie za samego siebie. Ja nie zginę.

– Ja też nie zginę, możesz być spokojna.

– Toteż nie lękam się wcale – odstawiłam szklankę, w którą wpatrywałam się uparcie. – To nie jest gest pokory – zaznaczyłam – to zaledwie prosta uprzejmość!

– Nie chodziło mi o nic więcej – odparł. – Pokory nie lubię, uprzejmość cenię. Zatańczysz?

Tomasz nie zatrzymywał nas, kiedy koło ósmej zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. Szliśmy wolno w stronę kortów, tam gdzie między drzewami błyskały światła w oknach Bistro. Marcin pogwizdywał, bzyczące chrabąszcze przelatywały ponad naszymi głowami. Wieczór był ciepły i spokojny.

– Zajdziemy? – spytał Marcin spoglądając w stronę cukierni.

– Dobrze.

Zeszliśmy na ścieżkę prowadzącą do wejścia, ale przed samym domem przystanęliśmy na chwilę, żeby skontrolować stan naszych finansów. Marcin stał tyłem do drzwi, więc ja pierwsza zauważyłam jego matkę wychodzącą z Bistro. Ukłoniłam się, jak zwykle nie panując nad tym okropnym dygiem, z którego miałam już pełne prawo zrezygnować. Matka Marcina spostrzegła to widać, bo odpowiedziała mi na ten ukłon rozbawionym uśmiechem. W tym samym momencie zauważyła stojącego obok mnie Marcina. I zaraz – kamienna twarz… ostry wzrok… "Wszystko to jest skierowane przeciwko mnie – pomyślałam – ponieważ Marcin ośmiela się być ze mną!" On także zauważył ją w tej chwili. Przygryzł wargę.

– Nie za późno to? – spytała.

– Jest dopiero ósma… – powiedział Marcin spokojnie, ale w jego głosie było jakieś szczególne napięcie. Zbliżyła się do niego, jakby wiedziona instynktem.

– Piłeś? – zapytała ostro, zbliżając twarz do twarzy Marcina.

– Wiesz przecież. Byliśmy u Tomasza.

– Pytam się, czy piłeś?

– Mało. Minimalnie!

Patrzyła na nas z wyraźnym niezdecydowaniem. Delikatnym gestem odsunęła mi z czoła opadające kosmyki włosów.

– A ty, Mada? – zapytała łagodniej, zwracając się do mnie po imieniu, czego dotąd nie robiła.

– Nie, proszę pani. Wcale!

Przerzuciła wzrok na Marcina, później na zielony skuter, który ktoś zostawił przed Bistro. I znów na Marcina.

– Chciałabym, żebyś o dziewiątej był w domu…- powiedziała z naciskiem.

– I będę.

Zabrzmiało to dziwnie twardo. Widać, była to jedna z tych chwil, w których Marcin starał się zrozumieć jej wymagania. Piliśmy naszą kawę bez słowa. Często pijaliśmy kawę bez słowa, ale tego wieczoru wydało mi się to kłopotliwe. Zaczęłam szukać byle jakiego tematu do rozmowy i jak to zwykle bywa, trafiłam niefortunnie. Jakbym zapomniała, że siedzi obok mnie Marcin, a nie Miśka!

– Zauważyłeś, że dziewczęta były dobrze ubrane? Nie ma to jak letnie kiecki, z tego zawsze można zrobić zręczny ciuch! Oczywiście najbardziej podobała mi się sukienka Inez, a tobie?

Przez chwilę patrzył na mnie i nie widział – jestem tego zupełnie pewna – nie widział mojej twarzy, nie słyszał moich słów.

– Co mówisz? – zapytał wreszcie.

– Po prostu, pytam się, która sukienka najbardziej ci się podobała…

Roześmiał się, podparł czoło ręką i patrzył na blat stolika.

– Nie pamiętam, wiesz… – powiedział po chwili- ale, tak… była tam jedna sukienka, którą zauważyłem. Szafirowa z czerwonym pasem materiału na dole i takim samym obrzeżem przy dekolcie…

– Czyżby to była moja sukienka?

Spojrzał na mnie.

– Rzeczywiście – przyznał – to ta!

Pomimo największych starań nie potrafiłam się w tym momencie cieszyć faktem, że jesteśmy razem. Przekonałam się znowu, jak dalece byłam Marcinowi obojętna!