52243.fb2
– Przejdziemy się. Skinęłam głową.
– Może nie masz ochoty? – Marcin stanął na ścieżce.
– To powiedz!
– Mam ochotę – roześmiałam się z przymusem- trzeba zakończyć to wszystko jakimś spacerem!
– Zakończyć! To znaczy nie będziemy spotykać się po powrocie?
– Nie! – zdecydowałam nagle.
– Dlaczego? – zapytał.
– Po co? – odpowiedziałam pytaniem.
Stanowisko matki Marcina przeważyło szalę: nie chciałam zostawać tam, gdzie czułam się zbędna.
– A jeżeli bym nalegał? – zapytał Marcin po chwili.
– Nie będziesz nalegał!
Roześmiał się.
– Jak ty mnie zdążyłaś poznać! – powiedział z uznaniem.
Szliśmy bez celu i nagle spostrzegłam, że zbliżamy się do rosarium proboszcza. Uprzytomniłam sobie, że nigdy nie oglądaliśmy razem róż księdza.
– Ale o jedno mogę cię chyba prosić, Mada?
– Zależy o co?
– Mała rzecz. Odprowadź mnie na pociąg!
– Oszalałeś? – zawołałam zaskoczona.
– Umm… to takie romantyczne! Odjeżdżający pociąg, dziewczyna na peronie powiewa chusteczką! Sama poezja!
Jasne, że poezja. Bardzo chętnie pomachałabym mu chusteczką, ale kpił wyraźnie.
– Marcin – powiedziałam – nie bądźmy romantyczni! Jest druga połowa dwudziestego wieku!
– Masz rację, to zobowiązuje! A więc bez chusteczki!
Przez chwilę zdawało mi się, że mówi to poważnie, ale kiedy spojrzałam na niego, dostrzegłam natychmiast znajomą drwinę.
– Nie, Marcin, nie odprowadzę cię wcale.
– W porządku. Wcale…
Plebania była otoczona dość dużym ogrodem, zasłoniętym od drogi leszczynowym, gęstym żywopłotem. Ale furtka była zawsze otwarta.
– Chodźmy zobaczyć rosarium proboszcza – zaproponował Marcin – nie byłem tam nigdy!
– Nie lubię róż.
Sama czułam, że przeciągam strunę.
– Ja też nie lubię róż – powiedział Marcin spokojnie – ale chętnie zobaczę rosarium. Podobno jest fantastyczne.
– Ale ja nie mam ochoty oglądać rosarium! – upierałam się. – To mnie zupełnie nie interesuje. Jeżeli rzeczywiście chcesz je zobaczyć, to idź, poczekam na ciebie… o, jest ławka!
Marcin przystanął, niezdecydowany.
– Rzeczywiście chcę… – mruknął po chwili ze złością – i rzeczywiście pójdę sam! Jesteś fenomenalnie uparta – stwierdził – i zaczynam przypuszczać, że znosiliśmy się nawzajem na zasadzie jakiegoś kontrastu!
– To znaczy, że uważasz siebie za łagodnego baranka, tak? – zapytałam siadając na ławce.
– Pozwolisz, że nie będę precyzował tego dokładnie… – mruknął i wszedł do ogrodu.
Kiedy zaczynałam oglądać róże proboszcza, później wszystko dokoła mnie wydawało mi się brzydkie. Lubiłam je. Potrafiłam z Miśką godzinami podziwiać odmianę po odmianie, znałyśmy na pamięć wszystkie zakątki rosarium! Gdyby Marcin mnie kochał, weszłabym tam teraz razem z nim. Gdyby Marcin mnie kochał, pokazałabym mu teraz te dwubarwne róże, które wydawały mi się zawsze najpiękniejsze… Gdyby Marcin mnie kochał, nie siedziałabym teraz sama na ławce przed rosarium…
Wrócił bardzo szybko.
– To było warte dokładniejszego obejrzenia i żałuję, że nie przyszedłem tu wcześniej. Taki rzut oka to za mało. Dziękuję ci, że poczekałaś.
Ruszyliśmy w stronę osiedla. Z przeciwnej strony drogi nadchodziła Miśka z Piotrem.
– Idziemy do proboszcza! – powiedziała, kiedy zbliżyli się do nas.
– Furtka otwarta, róże piękne… – odparł Marcin- żałuję, że nie przyszedłem tu dawniej!
– Jak to? – zdziwiła się Miśka. – Widziałeś je pierwszy raz?
– Nigdy tu jeszcze nie byłem!
– No wiesz, Mada! Że też nie przyprowadziłaś go wcześniej!
Nie mogłam dać jej najmniejszego znaku, bo przez cały czas patrzyła na Marcina.
– Mada przecież uwielbia te róże! – mówiła. – Zawsze po przyjeździe do Osady, pierwsza rzecz, gna do rosarium! – dopiero teraz spojrzała na mnie i speszyła się.- Coś ty…? Mada…?
Marcin stał obok mnie pochmurny, nieskory do rozmowy. W swojej białej koszuli i odprasowanych spodniach wyglądał tak jak wtedy, kiedy zobaczyłam go pierwszy raz przed czytelnią… zupełnie jakby nie było tego lata za nami, jakbym go nie znała! Patrzył na mnie drwiącym spojrzeniem, tym samym, którym skwitował nasz uśmiech pod słupem ogłoszeniowym. Tylko jego tenisówki pobrudzone były ceglastym pyłem kortu, tak jak moje.
Nie mówiąc do siebie ani słowa, ani jednego słowa- wróciliśmy do domu.
– No, to ciao, Mada!