52243.fb2
– Instynkt samozachowawczy budzi się w człowieku dość późno. Obawiam się, że w tobie śpi jeszcze jak suseł.
– Pleciesz!
– Niech ci będzie, że plotę! Ja wiem swoje!
– Słuchaj, Olu, a jaki ty jesteś dla Hanki?
– Taki sam jak Marcin dla ciebie. Ale Hanka wie o mnie wszystko, niczego przed nią nie ukrywam! Nie możesz zatem porównywać mnie i Marcina.
Marcin był dla mnie dobry i Olo był dobry dla Hanki. Może i inni chłopcy są dobrzy dla swoich dziewcząt? A one zmyślają tylko te swoje bajki, bo po prostu wstydzą się dobroci? Zastanawiałam się nad tym często, ale nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego właściwie dobroć wyszła z mody?
– Dobroci się teraz nie nosi, prawda Olu?
– Uhm… więcej nawet! Uważa się ją za coś nieprzyzwoitego, nie sądzisz? – Olo zastanowił się. – Dobroć stała się czymś tak kompromitującym, jak złe prowadzenie!
Olo głęboko wciągnął powietrze. Z kuchni dochodził zapach wanilii. Tego wieczoru nasze mamy piekły świąteczne ciasta. Mama nigdy nie angażowała Alusi i mnie w sprawy wiary. Traktowała to raczej bagatelnie. Poddawała się za to bezapelacyjnie urokom tradycji i umiała nas tym zarazić. I tak, na naszym wigilijnym stole pojawił się opłatek, wieczorem śpiewałyśmy kolędy przy zapalonej choince. Były to chwile, w których czułyśmy się bardzo sobie bliskie. To wrażenie było dla mnie sensem całych świąt i zawsze uważałam, żeby w tych dniach nie sprawiać mamie najmniejszej przykrości. Marcin zrozumiał łatwo, dlaczego w okresie świątecznym nie chciałam się z nim spotkać.
– Jest to malutki fałsz, Mada! Malutkie mydlenie oczu sobie samej! Ale jeżeli ten gest w stosunku do mamy jest ci potrzebny, to oczywiście musisz go wykonać! Więc zobaczymy się dopiero po świętach?
Padał drobny śnieg, bielało dookoła. Staliśmy z Marcinem na przystanku.
– Dopiero po świętach! – westchnęłam.
Marcin trzymał w ręku siatkę z dwoma karpiami, które kupiłam przed chwilą. Ryby poruszały się gwałtownie. Marcin uniósł siatkę.
– Czy to ci nic nie przypomina? Roześmiałam się.
– Oczywiście! Twój nocny połów w Osadzie!
Marcin szybko odpiął guziki kurtki.
– Spójrz!
Miał na sobie pamiętny sweter, w którym wracałam znad jeziora. Dotknęłam puszystej wełny.
– Dobry sweterek, co? – nachylił się i zdmuchnął mi z włosów płatki śniegu. W tej samej chwili poczułam, że czyjeś ręce zasłaniają mi oczy.
– No – usłyszałam głos Marcina – zgadnij, kto ci się przedstawia?
Dłonie były w rękawiczkach, gest nieoczekiwany, skąd mogłam wiedzieć? Kiedy obce ręce się cofnęły, gwałtownie odwróciłam głowę. Za mną stał szczupły, niewysoki brunet. W ten sposób poznałam Wojtka Ligotę. Mój autobus nie nadjeżdżał, poszliśmy do następnego przystanku. Tylko Marcin czuł się zupełnie swobodnie
nim i gadał bez przerwy. Mnie peszył uważny wzrok Wojtka, który przyglądał mi się z wyraźnym zainteresowaniem. Ale to nie było zainteresowanie chłopca dziewczyną. Wydawało mi się, że w pewien sposób rozważa moją osobę w powiązaniu z Marcinem. Od dawna wiedziałam, że przyjaźnią się ze sobą. Czy Marcin opowiadał mu o mnie? Co opowiadał? Tego wszystkiego nie mogłam wiedzieć.
– A może byśmy zaszli na herbatę do Gongu?- zaproponował Marcin.
Był zdecydowanie w euforycznym nastroju. Wojtek poklepał się po kieszeni znacząco.
– U mnie nędza…
– Nie szkodzi, ja mam! Chodźcie, pójdziemy! – nalegał Marcin.
Spojrzałam niepewnie na moje karpie szamoczące się w siatce.
– Z tymi karpiami, oszalałeś?
– Ja to załatwię, Mada! Wy zajmiecie stolik, a ja jakoś te ryby zainstaluję.
Nie było kłopotu ze stolikiem. Usiedliśmy przy oknie czekając na Marcina, który po pertraktacjach z portierem zaniósł ryby do łazienki.
– Ach, tam jest umywalka! – przypomniałam sobie.
– Na pewno włoży siatkę do umywalki! – siliłam się na naturalność, ale ciągle czułam się skrępowana obecnością Wojtka. Nie wyglądał na zainteresowanego losem moich ryb.
– Cieszę się, że was spotkałem – powiedział nagle – i cieszę się, że jesteś taka zwyczajna…
Roześmiałam się.
– Wiesz co? To chyba wcale nie jest komplement dla mnie! Każda dziewczyna chciałaby być nadzwyczajna!
– Chciałaby uchodzić za nadzwyczajną… – sprostował – przecież w gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy ot, tacy sobie. Nadzwyczajni ludzie to rzadkość. Jeżeli powiedziałem, że zrobiłaś na mnie wrażenie zwyczajnej, to dlatego że nie usiłowałaś robić innego! Przyjaźnię się z Marcinem, wiesz o tym?
– Wiem. Opowiadał mi o tobie. Wojtek pochylił się w moją stronę.
– Słuchaj – powiedział pośpiesznie, jakby chciał skorzystać z nieobecności Marcina – co on ci o mnie mówił?
Zdziwiła mnie ta indagacja.
– No… same dobre rzeczy! Naprawdę, nic złego!
Wojtek skrzywił się.
– Ech, nie zrozumiałaś mnie!
– Nie – przyznałam – nie wiem, o co ci chodzi!
– Bo trochę mi głupio mówić z tobą tak prosto z mostu. Ale… posłuchaj: zależy mi na przyjaźni Marcina. Jednocześnie boję się, że trzyma ze mną tylko ze względu na mojego ojca…
– Na twojego ojca?
Spojrzał na mnie zdumionym wzrokiem.
– Jak to? To ty nie wiesz, że ja się nazywam Ligota?
– Wiem… ale… słuchaj, ja coraz mniej rozumiem. O co ci chodzi?
Był wyraźnie speszony.