52243.fb2
– Chciałem przestawić…
I tak w kółko, Mada. Oszaleć było można. O drugiej w nocy wszedł do pokoju, w którym mnie przesłuchiwano, kapitan Ligota. Sierżant złożył raport.
– Opowiedz, jak było ~- powiedział Ligota – tylko opowiedz spokojnie i samą prawdę…
– Od początku mówię samą prawdę – krzyknąłem.
– Nie ma dwóch prawd przecież! Jaką mogę powiedzieć inną!?
– Uuuuuu… tylko ty na mnie nie krzycz, mój drogi! Prosiłem cię, żebyś mówił zupełnie spokojnie… – kapitan sam mówi dość cicho i w ten sposób, wiesz, zmusza po prostu do opanowania. Opanowałem się. Opowiedziałem wszystko jeszcze raz. Zadał mi kilka pytań. Poprosił o akta mojej sprawy. Okazało się, że moja sprawa ma już akta… Przejrzał je. Podpisał.
– Stawisz się tu jutro o godzinie drugiej. Teraz zostaniesz odwieziony do domu. Włóż płaszcz.
Do domu. Dopiero w tej chwili przypomniałem sobie, że przecież mam dom, że w tym domu…
– Nie – kapitan powstrzymał któregoś z milicjantów- ja sam go odstawię! Nie jestem przecież na służbie!
Czy wyobrażasz sobie, Mada, twarz mojej matki kiedy otworzyła mi drzwi? Wiele wiedziała o mnie, bo nie żałowałem jej prawdy, kiedy wracałem do domu po pomocy. Mówię ci to, bo chcę już wymieść z siebie wszystko, każdy szczegół. Kapitan Ligota wszedł ze mną.
– Proszę się uspokoić – powiedział. – Syn jest cały, zdrowy… jutro… jutro wyjaśnimy resztę.
Reszta została wyjaśniona o wiele później. Dostałem rok z zawieszeniem na dwa lata i kapitana Ligotę jako kuratora. Dwa lata, Mada, z których minął dopiero rok. Rozumiesz więc, że w tej chwili każdy mój błąd…
– Po coś ty to zrobił? Po coś ty to nagrał? Dla kogo? Marcin! Ja słucham, słucham i nic nie mogę zrozumieć! Więc znowu ta dziewczyna? Ty ją spotykasz? Po coś ty to nagrał? Po co? Przecież ona… ona nie może tego usłyszeć!
Matka wyłączyła magnetofon. Podeszła do fotela i kucnęła obok mnie.
– Marcin… ona tego nie powinna usłyszeć!
Wiedziałem już, że matka nie ma racji. Mada powinna wiedzieć o wszystkim. Tylko ja ciągle nie miałem siły, żeby jej szczerze o tym powiedzieć. Postanowiłem poczekać jeszcze rok, do chwili, kiedy żadne zawieszenie nie będzie obciążać mojego konta, kiedy będę mógł powiedzieć Madzie spokojnie: jestem taki, jaki jestem, dlatego że chcę takim być! Nie dlatego, że uciekam przed jakimkolwiek ryzykiem…
A jednak za moimi plecami Holmes i Watson snuli swój wątek kryminalny. Oryginalny wątek, bo zazwyczaj szuka się przestępcy odpowiedzialnego za wykroczenie. Tu było odwrotnie. Hirek i Olo znali przestępcę. Szukali jedynie treści tego paragrafu z Kodeksu Karnego, który niegdyś został mi odczytany. Znaleźli. Chciałbym być sprawiedliwy. Olo zachował się fair. W obliczu prawdy stanął z boku. Zrozumiał więcej niż inni. Cóż… Nie potrafił jednak powstrzymać Hieronima…
Mama bardzo długo nie chciała się zgodzić, żebym poszła razem z nią do szpitala. Chodziła sama, wracała posępna, nie chciała jeść, nie mogła spać. Usiłowałam pomóc jej w tym wszystkim, wzięłam na swoją głowę zajęcia domowe, uczyłam się jak wściekła, żeby nie przysporzyć jej dodatkowych zmartwień. Spotkania z Marcinem ograniczyłam do minimum, do przelotnych pięcio-minutówek w drodze do szkoły. Wreszcie, któregoś czwartku mama wróciła z pracy z tak bolącą głową, że w pewnej chwili powiedziała z determinacją:
– Chyba ty dziś pójdziesz…
Kiedy szłam długim szpitalnym korytarzem, serce biło mi nieznośnie i chciało mi się płakać. Ostrożnie uchyliłam drzwi separatki i zajrzałam. Przy łóżku siedziała pielęgniarka i mówiła stłumionym głosem coś, co brzmiało jak perswazja, ale musiało być mało przekonywające, bo Alka leżała z zamkniętymi oczyma, a po policzku spływały jej łzy.
Pielęgniarka obejrzała się i widząc, że wchodzę, spytała z powstrzymującym gestem dłoni:
– Pani do kogo?
Alka otworzyła oczy.
– To moja siostra… – powiedziała cicho. Tak. Byłam jej siostrą, ale rzadko uświadamiałam to sobie tak dokładnie, jak w tej chwili.
– Proszę bardzo, niech pani wejdzie! Mamusia dziś nie przyjdzie?
– Boli ją głowa. A ja od dawna chciałam przyjść, więc…
– To dobrze! Alusiu, cieszysz się, że pani przyszła?
– Bardzo! – zapewniła Ala żałośnie.
Pielęgniarka spojrzała na zegarek.
– Przyjdę za godzinę. Czy może pomóc ci jeszcze w czymś, Alusiu?
– Nie, dziękuję pani…
– Może zasłonić okno?
– Bardzo proszę…
– Jakbyś czegoś potrzebowała, to zaraz zadzwoń!
– Dobrze, dziękuję… ale przecież będzie tu moja siostra…
– Mówię na wszelki wypadek!
– Tak. Rozumiem.
Gdzieś mi się podział, kolczasty jeżyku? Co zrobiło z ciebie tę układną, dbającą o każde "dziękuję" panienkę? Zostałyśmy same. Usiadłam na krześle i pogładziłam rękę Ali, bladą, szczupłą.
– Alutka…
Uśmiechnęła się i zaraz coś niebezpiecznie drgnęło jej w okolicy ust. Czułam, że mięknie we mnie wszystko, że staję się jakaś zwiotczała i tylko krtań mam sztywną jak z drewna. Ala położyła rękę na olbrzymim przylepcu zasłaniającym jej połowę policzka.
– Dziś zdjęli mi szwy… to się już goi, wiesz?
– Wiem.
– Zajrzyj tu… oddarłam, kiedy nikogo nie było w pokoju.
Uchyliła przylepiec od góry i odsunęła razem z opatrunkiem. Graba blizna przecinała jej twarz od skroni aż do kącika ust. Nieporadnie pogłaskałam ją po drugim policzku.
– Bardzo cię kocham, siostrzyczko, wiesz?
– Och! – krzyknęła zdławionym głosem. – To musi jeszcze strasznie wyglądać, jeżeli tak mówisz.
– Wcale o tym nie myślałam – skłamałam.
– A o czym? O czym mogłaś myśleć?
– Ala! Kiedy mama jest chora, nie ogarniają cię natychmiast wyrzuty sumienia? Że ona leży, biedna, obolała, a ty zawsze byłaś dla niej niedobra?