52243.fb2
Przy pożegnaniu – wychodziłyśmy pierwsze – mamy dokończyły formalności wymieniły oprócz grzecznościowych formułek także i swoje nazwiska.
– Dziwna jakaś para… – stwierdziła mama, kiedy wolno szłyśmy w stronę domu – ona bardzo miła, on taki mrukowaty i posępny, jak chmura gradowa. W ogóle się nie odzywał, zauważyłaś?
– A co miał mówić, mamo?
– No… mógł coś powiedzieć do ciebie czy do mnie, ja wiem… byle co! Nie lubię takich ludzi, którzy robią łaskę, że żyją!
W domu zastałyśmy zabeczaną Alusię.
– Co ci się stało? – przestraszyła się mama.
– Poszłyście sobie, a ja to co? Nie mogłyście mnie zawołać?
– Przecież grałaś w durnia!
– Przez całe życie mam grać w durnia? – obruszyła się.
– Na pewno przegrałaś i dlatego jesteś zła! – domyśliłam się. – Jak nie umiesz przegrywać, to nie graj! – dorzuciłam sentencjonalnie i ścieląc łóżko zastanowiłam się, jaki by z tego sloganu morał wyciągnąć dla siebie. Ostateczną decyzję pozostawiłam na następny dzień. Miałam przecież w mojej rozgrywce jeszcze jeden atut. Nie wiedziałam tylko, czy Marcin go dostrzegł…
Obudziłam się z uczuciem niepokoju. Mama szykowała śniadanie, Alusia spod ręki wyjadała jej gotowe kanapki.
– Bo ja się strasznie śpieszę, mamo! Idziemy na jagody! Mogę wziąć ten garnuszek? A co ty będziesz robiła?
– Umówiłam się na przystani z mamą Miśki. Mada, pójdziesz ze mną? Wyskakuj z tych betów, na co czekasz?
– Najchętniej zostałabym dziś w domu. Jestem trochę zmęczona tym upałem.
Mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Boli mnie głowa… – dodałam.
– Jak chcesz! Jeżeli ci przejdzie, to przyjdź do mnie na przystań!
– Dobrze – zapewniłam skwapliwie – na pewno mi przejdzie, jak sobie trochę poleżę.
Mama przyniosła mi proszek od bólu głowy i śniadanie do łóżka.
– Chcesz, żeby Miśka do ciebie przyszła?
– Oj, nie… Może usnę? – podsunęłam jej czoło do pocałowania.
– Gorączki to ty nie masz… – powiedziała mama z ulgą.
Ala porwała garnuszek i wybiegła. Zamknęłam oczy. Mama szybko zapakowała swoją torbę plażową.
– Wzięłaś olejek?
– Wzięłam.
– A okulary?
– Wzięłam, śpij!
Chciałam, żeby jak najszybciej wyszła i żeby nie wracała. Kiedy zamknęła za sobą drzwi, odczekałam chwilę i jak szalona wyskoczyłam z łóżka. Umyłam się, ubrałam i w błyskawicznym tempie sprzątnęłam pokój. Była dziesiąta. Dla zabicia czasu zaczęłam rozwiązywać krzyżówkę w "Przekroju". Uporałam się z nią w pół godziny. Zmieniłam uczesanie wracając do nieśmiertelnych kitek nad uszami. Napisałam list do babci Emilii. W chwili kiedy zaklejałam kopertę, ktoś zastukał do drzwi. Czułam, że serce podskoczyło mi do gardła.
– Proszę!
Nie omyliłam się. Marcin wszedł do pokoju. A więc dostrzegł mój atut!
– Odnoszę zgubę – powiedział przesuwając ręką po włosach – mały drobiazg zostawiony wczoraj na stoliku w Bistro… – patrzył mi w oczy napastliwie, z uśmiechem sowicie okraszonym ironią.
Najwyraźniej domyślił się, że niczego w Bistro nie zgubiłam! Mój pierścionek, zostawiony tam celowo, srebrzył się jadowicie na jego wyciągniętej dłoni.
– Nasze matki dość wyraźnie opisały sobie domy, w których mieszkają. Dlatego trafiłem!
Dlatego i ja na niego czekałam. W życiu nie myślałam tak intensywnie, jak w tej chwili. Pierścionek wyjęłam z torebki. Marcin nie widział go na moim palcu nawet przez chwilę. Nieznośne było to jego kpiące spojrzenie.
– Proszę bardzo. – Podszedł do mnie, ciągle trzymając pierścionek na otwartej dłoni. Uśmiechnęłam się.
– To nie mój pierścionek. Bardzo żałuję, bo ładny…
Dłoń zacisnęła się gwałtownie. Nasze role odwróciły się. Nikczemna, teraz ja patrzyłam na Marcina szyderczo. Przegrałam pierścionek, ale wygrałam partię… Oparłam się plecami o szafę i czekałam. Następna kwestia należała do Marcina. Nie zazdrościłam mu. Suflera nie było.
– A… gdybym przymierzył? Tak jak pantofelek Kopciuszka?
Wyciągnęłam rękę w jego stronę. Marcin wsunął mi pierścionek na palec. Zatrzymał się przy stawie. Marcin nie mógł wiedzieć, że nosiłam go zawsze na małym palcu. Był to srebrny pierścionek z dużym kwarcytem, który najlepiej wyglądał na małym palcu!
– Trzeba szukać dalej! – roześmiałam się. – Ja najwyraźniej jestem tylko niedobrą siostrą. Wsunął pierścionek do kieszeni.
– Miałem najlepsze intencje! – zapewnił,
– Nie wątpię i dziękuję!
Marcin spojrzał w okno. Jaskrawiło się tam niebo pięknego dnia.
– Nie szkoda pogody na siedzenie w domu? – spytał.
– Szkoda – przyznałam – i właśnie idę na przystań.
– Ja także idę na przystań, może wyjdziemy razem?- zaproponował gładko.
– Możemy.
Zbyt wiele obiecywałam sobie po tej wspólnej drodze. Marcin szedł obok mnie, małomówny, z neurastenicznym spojrzeniem. Pożegnaliśmy się przy wejściu na przystań, nikt mnie z nim nie widział, ani Ewka, ani Tomasz. I nikomu nie opowiedziałam o tej historii. Nawet Miśce. Następny dzień nie przyniósł nic nowego. Dopiero w piątek spotkałam Marcina przy kiosku "Ruchu". Stał w olbrzymim ogonie po czasopisma. Skinął ręką, kiedy zauważył, że mam zamiar praworządnie ustawić się w kolejce.
– Ta pani stała za mną! – obwieścił gromko, na pewno nikt nie uwierzył, ale jakoś i nikt nie zaoponował.