52247.fb2 Zwyczajne ?ycie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

Zwyczajne ?ycie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

Urwała, bo gospodarz uznał nagle oprowadzanie za skończone. Zostawiając za sobą otwarte drzwi i zapalone światło, zaczął schodzić ze schodów.

– Żona pojechała do miasta, to jej chciałem zrobić niespodziankę. Ale się zdziwi, jak wróci, co nie?

– Na pewno. Okropnie się zdziwi – przyświadczyła z przekonaniem Okrętka.

– A łazienkę pan tu gdzieś ma? – spytała Tereska, chcąc intensywniej okazać życzliwe zainteresowanie.

Gospodarz nagle zatrzymał się i spojrzał na nią podejrzliwie.

– Łazienkę? – powtórzył. – Ja tu nie mam żadnego drugiego wyjścia – dodał raczej bez związku. – Proszę, może panienka zobaczyć.

Tereska zastanowiła się mimo woli, co też on może rozumieć pod słowem „łazienka” i jakiego rodzaju pomieszczenie określa tym mianem. Może werandę? Nie zdążyła zdecydować się na żadne przypuszczenie, bo oryginalny pan domu zbliżył się do drzwi w drugim końcu sieni.

– Proszę bardzo, panienka sobie obejrzy łazienkę! – ryknął głosem tak straszliwym, że szyby zadrżały.

Okrętce dreszcz przerażenia przeleciał po plecach. Niewątpliwie wariat, i to akurat w ataku szału. Czy one w ogóle wyjdą z tej imprezy z życiem?

Oniemiała z zaskoczenia Tereska, nic nie pojmując, patrzyła, jak gospodarz szarpie się z klamką, najwyraźniej w świecie nie stawiającą żadnego oporu. Nacisnął ją kilkakrotnie, uchylił skrzydło, zatrzasnął ją na powrót, znów uchylił, znów zatrzasnął i wreszcie, powtórzywszy tę dziwną operację kilkakrotnie, otworzył szeroko.

Za drzwiami znajdowała się zwyczajna, dość obskurna i zagracona łazienka. Na przeciwległej ścianie miała wysokie, wąskie okno, dołem zastawione jakimiś skrzynkami, które sięgały aż do szyby. Otumaniona osobliwym przyjęciem Tereska odruchowo zastanowiła się, na co też to okno wychodzi, robiło bowiem takie wrażenie, jakby za nim znajdowało się jeszcze jedno pomieszczenie, nie zaś wolna przestrzeń. Nim zdążyła uprzytomnić sobie, że właściwie nic ją to nie obchodzi, zbliżyła się i wyjrzała, przysuwając twarz do szyby.

Na czarnym tle ujrzała jaśniejszy prostokąt, w którym widoczne było niebo, i natychmiast gdzieś blisko, tuż za ścianą, na zewnątrz, rozległ się okropny łoskot i rumor, jakby co najmniej waliło się pół domu. Obie z Okrętką wzdrygnęły się gwałtownie i odskoczyły ku wnętrzu.

– A, cholera z tym kotem, szkodny taki, że nie wiem! – wrzasnął gromko pan domu. – Znowu coś zrzucił z dachu!

– Chyba komin – mruknęła Okrętka, z trudem opanowując panikę.

– Raczej wypchnął tę szafę – odmruknęła Tereska, usiłując ochłonąć z dziwacznych wrażeń. – Albo komodę…

– To już panienki wszystko widziały? – krzyknął gospodarz, jakby z lekkim zniecierpliwieniem.

– Absolutnie wszystko – zapewniła go Tereska, podczas gdy Okrętka energicznie potaknęła głową. – Bardzo ładnie pan przemeblował, żona się na pewno ucieszy. To może byśmy teraz te drzewka…

– Co? A, faktycznie, drzewka. A to proszę, proszę, idziemy po drzewka. Panienki sobie przejdą na podwórze, ja tam zaraz idę.

Odczekał, aż oddaliły się na bezpieczną odległość, uchylił zastawione skrzynkami drzwi z łazienki na werandę i wysłuchał pośpiesznie wygłoszonych instrukcji:

– Trzymaj pan je tam, aż wyjedziemy. Niech pan robi jakiś hałas, żeby nie słyszały samochodu, nie mogą go zobaczyć! Może się nie zorientują, że to stąd.

– Coście tam robili, jak rany? Trza było wcześniej odejść!

– Czekaliśmy, żeby panu powiedzieć, a ta wetknęła gębę w okno i Mietek odskoczył. Co za draństwo pan tu trzyma?!

– Beczki na kapustę…

Tereska i Okrętka milczały aż do chwili, kiedy znalazły się znów na ciemnym podwórzu, obok swojego stołu na kółkach.

– Jezus kochany, uciekajmy! – jęknęła Okrętka rozpaczliwym szeptem, obejrzawszy się, czy szaleniec nie idzie przypadkiem tuż za nimi. – To jakiś obłąkaniec, teraz nam zacznie pokazywać ogród! Kicham na drzewka, ja chcę żyć!!!

– Mowy nie ma! – odszepnęła stanowczo Tereska. – Bez drzewek się stąd nie ruszę! Nie po to się wygłupiam po tej rupieciarni, żeby nie mieć z tego żadnego zysku! Nie rozumiem, jakim cudem…

W tym momencie gospodarz ukazał się w drzwiach.

– Po drzewka proszę, po drzewka! – zawołał zachęcająco. – Wózek bierzcie! Podjedzie się bliżej i załaduje, po co to tak daleko nosić. Tędy, tędy…

Tereska i Okrętka, na wszelki wypadek nie protestując, z wysiłkiem przepychały stół przez krzewy i zarośla, nie mając pojęcia, co w ciemności tratują. Dotarły aż do szkółki, na skraju której leżał stos już przygotowanych sadzonek.

Gospodarz, który niósł w ręku coś, co okazało się tranzystorowym radiem, zamiast przystąpić do załadunku, jął łapać jakieś stacje.

– Puścimy sobie muzyczkę, to będzie weselej – mówił z zapałem. – O, to dobre!

– Chryste Panie! – jęknęła z cicha i ze zgrozą Tereska.

Dzikie zgrzyty, wycia i piski, dobywające się z odbiornika, zagłuszyły wszystko wokół. Rycząc pełną piersią, żeby przekrzyczeć radio, gospodarz wysuwał rozmaite propozycje w kwestii umieszczenia sadzonek na blacie. Załadowawszy obiecane piętnaście, popadł w nieopanowaną filantropię i zaczął wydobywać z ziemi następne. Radio ryczało przeraźliwie, stos na blacie niepokojąco rósł. Tereska i Okrętka wyraźnie poczuły, że zwariują, jeśli nie wydostaną się wreszcie z tego niepojętego piekła.

– Dosyć, proszę pana, już wystarczy! – darła się rozpaczliwie Tereska. – Dziękujemy bardzo! Nie udźwigniemy więcej!

– Co?

– Dziękujemy, już wystarczy!

– Co?

– Dziękujemy, już wystarczy!

– Co?

– Dosyć tego!!! – ryknęła Okrętka okropnie. – Sznurka zabrakło!!!

Nie przyciszając potwornego radia, gospodarz ruszył w drogę powrotną. Sapiąc z wysiłku i łamiąc jakieś krzewy Tereska i Okrętka w pocie czoła wypchnęły załadowany stół z ogrodu na podwórze. Tereska pośpiesznie wyciągnęła z kieszeni pokwitowanie.

– Tam było napisane, że piętnaście, a on nam dał znacznie więcej – powiedziała już na szosie, kiedy wreszcie oddaliły się od upiornego domostwa, a straszliwe dźwięki przycichły w oddali. – Pojęcia nie mam, ile, i już nie miałam siły poprawiać. Nie mówiąc o tym, że za skarby świata nie zgodziłabym się tam tego liczyć!

– Co to w ogóle było, to wszystko, na litość boską! – jęknęła Okrętka, oddychając głęboko i starając się odzyskać jaką taką równowagę. – To wariat, bo przecież nie był pijany! Dlaczego on robił te dzikie sztuki?!

– Co cię to obchodzi? Grunt, że dał nam dwa razy więcej towaru, niż obiecał. Nie rozumiem tylko…

– Czekaj. Zdaje się, że cały czas zaczynałaś coś mówić. Co jakim cudem?

– Właśnie chcę to powiedzieć i znów mi przerwałaś. Od paru godzin nie mogę dokończyć zdania! Nie rozumiem, jakim cudem on mógł przestawiać te meble po ciemku i w absolutnej ciszy. Przecież stałyśmy na podwórzu i nic nie było słychać.

Okrętka, której udało się wreszcie umieścić jedną nogę pośród patyków i gałązek na blacie, powstrzymała pchnięcie drugą.

– A wiesz, rzeczywiście… Nie przyszło mi to do głowy. To przecież niemożliwe! Przenosił je siłą woli?

Podejrzewam, że wcale ich nie przenosił. I w ogóle wierzysz w tego kota, który zrzucił cały dach?

– W nic nie wierzę. Wcale mi się to nie podoba. Chwała Bogu, że to ostatni raz i więcej tam nie jedziemy! Ciemno, jak u Murzyna wszędzie, ruszajmy wreszcie! Ja dopiero jutro przyjdę do siebie…