52247.fb2 Zwyczajne ?ycie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

Zwyczajne ?ycie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

– No, to już pan się tego nie pozbędzie, przepadło – oświadczyła złowieszczo. – Już pana oblazło. Tego nie wolno brać do ręki.

Krzysztof Cegna wzdrygnął się niespokojnie, nie wiedział bowiem, co go oblazło, i przyszło mu na myśl jakieś robactwo, mszyce albo coś w tym rodzaju. Obejrzał ręce, ale nic po nich nie chodziło. Dzielnicowy przyglądał mu się ciekawie.

– Nic nie widzę – powiedział nieufnie. – Co na tym jest? Jakieś pasożyty?

– Zaraz się pan przekona – odparła Okrętka zagadkowo. – Niech pan się nie dotyka!!! – wrzasnęła, bo Krzysztof Cegna sięgnął dłonią, do własnego ucha. – To się przyczepia wszędzie! O Boże, resztę życia pan spędzi na wydłubywaniu!

Z obrazem jakiegoś tajemniczego świerzbu, grzybicy i czegoś w rodzaju kleszczy przed oczami, Krzysztof Cegna cofnął się, spłoszony, i zastygł nieruchomo z rozczapierzonymi palcami. Okrętka z dużą wprawą ugniotła w czterech doniczkach ziemię wokół niebezpiecznej rośliny i podniosła się z klęczek.

– Możemy jechać – powiedziała z rezygnacją, zdejmując rękawiczki. – Resztę zrobię potem.

Krzysztof Cegna odzyskał utraconą na chwilę zdolność ruchu i natychmiast poczuł, że coś go kłuje w dłoń. Potarł rękę w tym miejscu i poczuł, że coś go kłuje między palcami. Następnie poczuł, że coś go kłuje także w szyję, pod kołnierzykiem. Następnie zaczęło go kłuć także w palce drugiej ręki. Ukłucia były delikatne, drobniutkie i nieznośne.

– Ten kaktus kłuje! – powiedział z pretensją i oburzeniem.

– Przecież mówiłam – odparła Okrętka gniewnie. – Wszystkie kaktusy kłują, a ten wyjątkowo. Będzie pan się teraz iskał przez dwa tygodnie. Tego nie sposób wydłubać, chyba pod mikroskopem; w ogóle tego nie widać, a wchodzi wszędzie.

– No to jedziemy – powiedział dzielnicowy, nadzwyczajnie zadowolony, że niczego nie dotykał. – Za pół godziny odwieziemy panią z powrotem, ale niech pani może jednak zamknie mieszkanie.

Okrętka wróciła ze środka podwórza i zamknęła drzwi, które uprzednio usiłowała zostawić otworem.

– A o co chodzi? – spytała ostrożnie, wsiadając do samochodu. – Czy ja sama wystarczę? Może poczekać na Tereskę? Ona kiedyś wróci z tego kina…

– Nie możemy czekać, trzeba to wreszcie rozstrzygnąć. Ten facet, którego szanowne panie rozpoznały, siedzi w knajpie z dwoma innymi. Chodzi tylko o to, żeby pani stwierdziła, czy to ci sami, czy nie. Popatrzy pani i nic więcej.

Okrętka pomyślała, że popatrzyć może, ale za resztę odpowiadać nie będzie. Zamilkła, popadając w posępne zdenerwowanie. Krzysztof Cegna całą drogę usiłował wydłubywać z siebie niewidoczne igiełki, odczuwając dotkliwie brak długich, ostrych paznokci i pomagając sobie zębami. Dzielnicowy z zainteresowaniem obserwował jego wysiłki.

– Synu, w język ci chyba też wejdzie – powiedział ostrzegawczo.

Okrętka przyświadczyła, złowieszczo kiwając głową. Krzysztof Cegna postanowił zachować spokój i opanowanie tak długo, jak tylko to będzie możliwe. Spojrzał na nią z takim wyrzutem i rozżaleniem, że zrobiło jej się nieswojo i ugryzło ją sumienie. W Alejach Ujazdowskich, naprzeciwko restauracji Spatifu, do samochodu, z którego już zaczęli wysiadać, podszedł jakiś młodzieniec.

– Wyszli – oznajmił lakonicznie. – Mają Staśka na ogonie.

Krzysztof Cegna i dzielnicowy bez słowa wrócili do pojazdu. Spłoszona i zdenerwowana Okrętka, nic nie rozumiejąc, wysłuchała osobliwej rozmowy, jaką prowadził dzielnicowy z tajemniczym głosem, rozlegającym się nie wiadomo skąd.

– Jesteśmy na Żoliborzu – informował głos, wymieniwszy uprzednio kilka rozmaitych cyfr i liter. – Stoją koło poczty. Wysiedli. Idę za nimi…

– Jedziemy na Żoliborz – zadecydował dzielnicowy. – Przez panią zatrudniam bez mała całą milicję w Warszawie. Dobrze, że mi chłopaki wyświadczają koleżeńską przysługę, bo inaczej, zdaje się, głupiego bym z siebie zrobił…

W okolicy placu Komuny Paryskiej tajemniczy głos znów się rozległ.

– Cholera, ledwo zdążyłem – powiedział, nieco zdyszany. – Kręcą się w kółko jak błędne owce, wjeżdżają w Krasińskiego.

– Są razem? – spytał dzielnicowy.

– Razem, wszyscy trzej. Wracają. Co za niezdecydowani ludzie! Zatrzymują się. Znów stoją koło poczty. Wysiedli…

Koło poczty na Żoliborzu nie było nikogo. Nie parkował żaden samochód. Dzielnicowy, Krzysztof Cegna i Okrętka wysiedli, rozglądając się dookoła.

– Co jest? – powiedział dzielnicowy – gdzie oni się podzieli?

Podeszli do poczty, zajrzeli do środka, wyszli i zatrzymali się na ulicy.

– Co u diabła? – zdenerwował się dzielnicowy. – Wyparowali, czy co? Gdzie ten Stasiek? Idź no, Krzysiu, wywołaj go.

Razem z Okrętką przeszedł na drugą stronę ulicy, wciąż rozglądając się wokół. Okrętce było najzupełniej wszystko jedno, nie miała pojęcia, co spodziewali się zobaczyć i czego szukają, ale rozglądała się również niejako do towarzystwa. Dzięki temu dostrzegła pojawiającego się nagle w drzwiach najbliższego sklepu dość młodego osobnika. Osobnik spojrzał na nią, uczynił ruch, jakby chciał się cofnąć, i na moment zastygł w wejściu. Na obliczu Okrętki rozkwitł radosny uśmiech.

– Dzień dobry panu! – zawołała życzliwie.

Dzielnicowy odwrócił się natychmiast i ujrzał pryszczaty stwór z małpią szczęką i niskim czołem, składający niepewny ukłon. Uroda stworu, w zestawieniu z wyraźnym, wręcz tkliwym, ożywieniem Okrętki wzbudziła w nim zdziwienie. Wiedział wprawdzie, że kobiety w każdym wieku są nieobliczalne, ale nigdy jeszcze nie był świadkiem tak wielkiego kontrastu.

– Kto to jest? – spytał podejrzliwie.

Stwór opuścił wejście do sklepu i oddalił się w przeciwnym kierunku, sylwetką nasuwając skojarzenie z gorylem.

– Jeden pan – powiedziała Okrętka z czułością. – Nadzwyczajny. Zupełnie wyjątkowy!

Dzielnicowy również był zdania, że pan, na oko sądząc, jest zupełnie wyjątkowy, tak małpią urodę bowiem można spotkać raz na stulecie, ale radosny zachwyt Okrętki wydał mu się co najmniej podejrzany.

– A ta jego nadzwyczajność na czym polega? – spytał ostrożnie.

– Możliwe, że na pierwszy rzut oka nie wydaje się piękny – przyznała Okrętka od razu – ale to o niczym nie świadczy. To jest niezwykły człowiek, taki uczynny i sympatyczny, i szlachetny, i wyjątkowo inteligentny, i cudowny! To on dał nam wczoraj całą resztę drzewek i nawet odwiózł nas do Warszawy. Mnie też się w pierwszej chwili nie podobał…

Dzielnicowy z zawodowego nawyku zainteresował się curiosalną postacią. Ofiarodawców na cele społeczne takich sum, w dodatku ofiarodawców prezentujących taki kontrast cech zewnętrznych i wewnętrznych, nie spotyka się na każdym kroku. Zażądał szczegółów wczorajszego wydarzenia. Okrętka bez oporów, wręcz z zapałem, opowiadała o wyprawie do Tarczyna i oszałamiającej rozrzutności podobnego do małpy młodzieńca, aż nadbiegł w pośpie chu Krzysztof Ce gna.

– Jest Stasiek – zaraportował. – Nadajnik mu się zepsuł, ale już w porządku. Stoją pod Europejskim.

Dzielnicowy z westchnieniem ruszył do samochodu. Opowiadanie Okrętki wydało mu się tak interesujące, że – aczkolwiek zajęty innymi sprawami – polecił jej kontynuować. Uprzednio przyjął meldunek tajemniczego głosu.

– Ciągle są razem, weszli do kawiarni – oznajmił głos.

– …I to wszystko zrobił, chociaż miał gościa – ciągnęła z rozrzewnieniem Okrętka. – Zostawił go, wykopał drzewka, zawiózł nas do miasta, do samej szkoły, nawet nie wchodził do domu.

– Skąd pani wie, że miał gościa?

– Nawet wiem kogo. Tego obłąkanego chłopa z Wilanowa. Widziałyśmy jego samochód.

Obaj, dzielnicowy i Krzysztof Cegna, okazali żywe poruszenie.

– Jest pani pewna, że jego? Skąd pani wie?

– Jak to skąd, widziałam na własne oczy. Poznałyśmy po tym głupim numerze, Wielka Rewolucja Francuska. Prześladuje mnie ta Wielka Rewolucja, chyba jej się w końcu nauczę…

W zatłoczonej kawiarni hotelu Europejskiego zaledwie nikła część gości zwróciła uwagę na scenkę, raczej niecodzienną. Dwóch milicjantów wprowadziło bardzo młodą, trochę brudną dziewczynę. Zatrzymali się przy drzwiach, a dziewczyna poszła dalej, aż za słupy, oddzielające długą salę od mniejszej, usytuowanej w głębi. Tam przystanęła i zaczęła się rozglądać dookoła.

– Niech się pani przyjrzy, przy tych stolikach pod ścianą – polecił dzielnicowy. – Może pani kogo rozpozna.

Wiedział, oczywiście, że może wzbudzić sensację, obaj z Krzysztofem Cegną byli w mundurach, Okrętka miała na twarzy ślady prac ogrodniczych, ale nie miał czasu i nie zamierzał zawracać sobie głowy głupstwami. Na konspiracji mu nie zależało, a z całą sprawą chciał mieć wreszcie spokój. Okrętka postąpiła kilka kroków i czym prędzej wróciła.