52247.fb2
Trzej faceci pod ścianą zauważyli ją również. Przerwali rozmowę i długą chwilę przyglądali się drzwiom, za którymi zniknęli milicjanci w towarzystwie nieco brudnej dziewczyny…
Dzielnicowy, Krzysztof Cegna i przerażona, spłoszona Okrętka wsiedli do samochodu w milczeniu. Dzielnicowy zadumał się na długą chwilę, po czym westchnął ciężko.
– No tak – powiedział smutnie. – Zgadza się. To jest reżyser z telewizji i dwóch scenarzystów. Piszą sensacyjną sztukę. Ściśle biorąc, już napisali, a teraz ustalają sobie szczegóły i faktycznie mają tam taką scenkę, że zbrodniarz morduje człowieka. Przejeżdża go samochodem.
– Co takiego?
Okrętka patrzyła na niego w osłupieniu, z oburzeniem, nie wierząc własnym uszom. Dzielnicowy znów westchnął i powtórzył informację. Krzysztof Cegna z ponurym wyrazem twarzy wydłubywał spomiędzy palców niewidoczne kawałki kaktusa. Okrętkę zamurowało.
– Już dawno wiemy, kto to jest i co oni robią – ciągnął dzielnicowy. – Można się było czegoś takiego spodziewać, ale musieliśmy sprawdzić, czy to oni rozmawiali wtedy, czy ktoś inny, żeby móc to już całkiem wykluczyć. Żeby nam się nie mieszało do innych spraw. A miejsce tej zbrodni znaleźli sobie akurat tam na Żoliborzu…
Okrętka odzyskała głos.
– Wstrętne capy! – powiedziała z odrazą, oburzeniem i rozgoryczeniem. – Tak denerwować ludzi! To jest zwyczajne, obrzydliwe świństwo! I po co im było, w takim razie, włóczyć się za nami? My też jesteśmy im potrzebne do sztuki? Ja mam tego dość, wracam do domu!
– Zaraz – powiedział łagodnie dzielnicowy. – Z tym włóczeniem to jest, zdaje się, trochę inaczej. Byłoby dobrze, żeby pani jeszcze z nami pojechała i opowiemy sobie wszystko po kolei, punkt po punkcie, aż do tej Rewolucji Francuskiej…
W ten sposób pani Bukatowa, wróciwszy wieczorem do domu, nie zastała córki, a za to zastała w pokoju coś, co robiło wrażenie buntu kaktusów. Znała hobby swojej latorośli i przełażąc ostrożnie między kupami ziemi, skorup i roślin pomyślała, że widocznie Okrętka zabrała się do przesadzania, ale musiała się w to chyba wmieszać Tereska…
– Wygłupiłyśmy się konkursowo – oznajmiła Teresce Okrętka z gigantycznym niesmakiem zaraz. po pierwszej lekcji. Przed lekcjami nie zdążyła, wpadła bowiem spóźniona i bezustannie była wzywana do odpowiedzi. – Zrobiłyśmy donos na porządnych ludzi. Nie planują żadnej zbrodni, tylko piszą scenariusz i niepotrzebnie tyle przeżyłam. Milicja chce, żebyś zaraz po szkole przyszła tam i powtórzyła wszystko to, co ja im wczoraj powiedziałam.
– Skąd, na litość boską, mam wiedzieć, co im wczoraj powiedziałaś? – spytała Tereska, mocno zaskoczona i oszołomiona gwałtownym przeistoczeniem się niebezpiecznych zbrodniarzy w szanowanych członków społeczeństwa.
Okrętka zamachała niecierpliwie ręką.
– Wszystko jedno. Ja im powiedziałam, co było, i ty też masz to powiedzieć, bo ja mogłam coś przeoczyć. Nie chce mi się teraz tego powtarzać, zresztą, chyba wiesz, co było. Co ta Krystyna taka nadęta?
Tereska obejrzała się na Krystynę, siedzącą na parapecie i posępnie wpatrzoną w okno.
– Coś z tym jej Ryśkiem. Zdaje się, że właśnie doszła do wniosku, że eksperyment nie zdaje egzaminu i instytucja narzeczonego nie pasuje do dzisiejszej rzeczywistości. Uparła się być staroświecka i coś jej to nie bardzo wychodzi.
– Ma taki wyraz twarzy, jakby zamierzała wyskoczyć tym oknem.
– Za nisko, pierwsze piętro. Dlaczego w takim razie jeździli za nami?
– Kto? Krystyna z narzeczonym?
– Nie, ci artyści. Twórcy sztuki.
Nie wiem. Milicja chyba też nie wie, bo się tym bardzo interesują. Ja w ogóle nic z tego nie rozumiem i mnie się to wydaje podejrzane. Dlaczego Krystynie nie wychodzi? To było takie ładne z tym narzeczonym. Takie… rzeczywiście staroświeckie. Podobało mi się.
– Jej też. Dowiemy się może, jak ją odblokuje.
Patrząc na posępną zadumę pięknej Krystyny Tereska wręcz namacalnie poczuła kontrast między jej stanem ducha a swoim. Boguś… Krystyna ma trudności, a ona ma Bogusia. A przedtem było odwrotnie…
– Dziś ona, jutro ja… – powiedziała z filozoficzną melancholią.
Okrętka, którą Boguś napawał coraz żywszą niechęcią, wzruszyła potępiająco ramionami. Tereska zadumała się, wspominając wczorajszy wieczór. Przypomnienie dziewczyny z „Orbisu” ukłuło ją nagle w serce ostro i nieprzyjemnie. Przez chwilę chciała nawet powiedzieć o niej Okrętce, ale jakoś nie mogła się na to zdobyć. Znów odczuła tę niesprecyzowaną niższość swojego świata w porównaniu z teoretycznie znanym, a praktycznie nieosiągalnym światem Bogusia. Nie wiadomo dlaczego, wydawało jej się, że owa dziewczyna żyje w tym samym świecie co on, jakimś ważniejszym, bardziej atrakcyjnym, bardziej prawdziwym…
– Dlaczego, u diabła, w klasie nikt się nie upija ani nie używa narkotyków? – spytała z nagłym gniewem i pretensją. – Albo chociaż nie szlaja się po rynsztokach? Co za idiotyczne zbiorowisko cnotliwych dziewuch! Wszędzie się o tym słyszy, pełno tego, bananowcy, chuligani, trudne dzieciństwa, błędy i wypaczenia, a my co? Same pozytywne jednostki!
– Baśka już ma trzy dwóje – zauważyła trzeźwo Okrętka. – Ja mam jedną. Mało ci jeszcze? Magda uciekła z jakiejś rozpasanej prywatki w zeszłym tygodniu, skręciła nogę na schodach i do tej pory kuleje, a Hania jej zazdrości. Co ty jeszcze chcesz? A w ogóle po co ci to, na litość boską?
– Problemy – mruknęła Tereska. – Brakuje mi poważnych problemów w najbliższym otoczeniu. Takie to życie jakieś zwyczajne i nieciekawe.
Okrętka przyjrzała się jej podejrzliwie i znów wzruszyła ramionami.
– Zgłupiałaś chyba, w głowie ci się przewraca. Chyba w tym jest Boguś… Mało masz problemów z pieniędzmi? A jak ci zależy na demoralizacji, to cała czwarta klasa robi, co może. Coś tam u nich wykryło się takiego, ale nie wiem dokładnie co.
Tereska ożywiła się. Czwarta klasa mogła, dostarczyć żeru. Wprawdzie czwarta klasa to było zupełnie co innego niż trzecia, to był przedsionek matury, w ogóle nie to samo, ale na upartego można się było nimi pożywić.
– Jeżeli demoralizacja, to Hania wie na pewno. Gdzie ona jest? Trzeba z niej wydusić.
– Na razie to ja bym chciała wydusić z ciebie ostatnie zadanie z matematyki. W ogóle nie rozumiem, o co tam chodzi…
Na dużej przerwie nagabnięta Hania udzieliła informacji. Przejęta, z wypiekami na twarzy, do głębi poruszona tematem, wyjaśniła, że trzy sztuki z czwartej A zostały złapane na prowadzeniu się niemoralnie. Hania była mała, gruba, nabita w sobie, miała wielką, tłustą, czerwoną twarz, wokół której wisiały tłuste strąki, mające imitować bujne sploty, na domiar złego miała lekkiego zeza. Szczytem jej życiowych marzeń było prowadzić się niemoralnie, w czym zdecydowanie przeszkadzały mankamenty urody. Robiła, co mogła, żeby schudnąć, spędzała na basenie niezliczone godziny, uprawiała różne sporty, co dało tylko ten skutek, że była jedną z najlepszych pływaczek w szkole i znakomicie opanowała narciarstwo. Wygląd zewnętrzny nadal pozostawał w sprzeczności z marzeniami, tym bardziej jednak temat był dla niej najpiękniejszy w świecie.
– Co to znaczy, że prowadziły się niemoralnie? – spytała z niesmakiem Tereska – kradły, upijały się?
– Miały rozmaite podrywki – wyjaśniła przejęta Hania. – Szukały cudzoziemców. Wszystkie z angielskiej grupy i wszystkie miały piątki z języka.
– Dobrze, że ja jestem na francuskim – mruknęła Tereska.
– A ja na niemieckim – dodała Okrętka.
– Ja jestem na angielskim – powiedziała przysłuchująca się Krystyna. – Nie wiecie, czy to obowiązkowe?
– Gdybyś się uparła przy piątkach, to zapewne przydatne.
– Myślę, że raczej zrezygnuję z dobrych stopni.
– Słusznie. Podobno trzy dziewczyny wyrzucili ze szkoły.
– Idiotki – powiedziała wzgardliwie Krystyna. – Przed samą maturą! Nie mogły poczekać tych paru miesięcy?
Na ławce obok nich przysiadła wysoka, koścista Magda, jedząca nadnaturalnej wielkości jabłko.
– Zwracam wam uwagę – powiedziała między jednym a drugim kęsem – że teraz jest matematyka. Przedmiot ścisły. Jeśli nie otrząśniecie naszej Hani z tego upadku czwartej klasy, będziecie ją miały na sumieniu, bo nie wiadomo, co może napisać albo powiedzieć. Wygląda tak, że Larwa ją, mur beton, zapyta. Najlepiej chyba chlusnąć zimną wodą, podobno działa radykalnie.
Hania zamilkła nagle, zamrugała oczami i jakby nieco ochłonęła. Popatrzyła na Magdę z wyrzutem.
– Tobie to dobrze…
– Aha – przyświadczyła Magda – pewnie, że dobrze. Podłożyłam sobie gruby korek pod piętę i już mi całkiem dobrze. Prawie, że mnie nie boli.
– Ona ma raczej na myśli przyczyny twojego skręcenia nogi – wyjaśniła uprzejmie Krystyna.