52247.fb2
– Przed chwilą – odparła. – Widzisz, co się tu dzieje. Dobrze, że jesteś, bo inaczej musiałabym jeszcze do ciebie lecieć z kiszką. Pomóż mi!
Spośród paczek, tobołów i walizek wywlokła z wysiłkiem jakiś wielki wór. Uszczęśliwiona i zachwycona radosną niespodzianką Tereska nie zrozumiała wprawdzie jej wypowiedzi, ale natychmiast przyszła z pomocą.
– Co to jest? Słuchaj, muszę z tobą zaraz porozmawiać! To miękkie? Co ty masz zamiar z tym zrobić? Zostaw to, musisz się z tym szarpać? Chodźmy stąd!
Nie mogę, muszę pomóc mamusi. Zabierz ten koszyk… Ostrożnie, to jajka! Czekaj, pomożesz mi to zanieść.
– A co to w ogóle jest?
– Pierze. Dla jednej pani. Ona tu mieszka niedaleko. Pomogę mamusi rozpakować i potem pójdziemy z tym pierzem. I z jajkami. I ze śmietaną. I z masłem.
Tereska z powątpiewaniem przyjrzała się tobołom, a potem Okrętce. Proza życia wdzierała się brutalnie i obrzydliwie w poezję uczuć.
– I z czym jeszcze? – spytała zgryźliwie. – Z mlekiem, z serwatką, ze słoniną, z kiełbasą? Całego wołu dla tej pani nie przywiozłaś?
– Z kiełbasą, tak – przyświadczyła Okrętka półprzytomnie, usiłując rozplątać gruby sznur. – Cholera, jak ten głupi Zygmunt to zaplątał… Daj mi coś! Złamałam sobie paznokieć!
– Przetnij – poradziła niecierpliwie Tereska.
– Wykluczone, to sznur od bielizny.
– No to co? Zawiążesz potem supeł.
– Nie można, przecież ci mówię, że to sznur od bielizny!
– To co z tego, na litość boską?! Sznur od bielizny nie może mieć supła?!
– Nie może.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Ale nie może. Daj coś sztywnego. Gwóźdź, drut, cokolwiek.
– Linka, przełóż tu nasze jajka – powiedziała pani Bukatowa, zaglądając do sieni z kobiałką w raku.- O, Tereska! Skąd się tu wzięłaś? Dobry wieczór. Znalazłaś się jak na zawołanie, przywiozłam kaszankę ze wsi, weźmiesz dla twojej mamy.
Okrętka wydarła swojej matce kobiałkę z ręki i wepchnęła ją Teresce, której udało się wreszcie rozplatać sznur od bielizny.
– Przełóż tu jajka. Czterdzieści… nie, pięćdziesiąt, nie, mamusiu, ile dla nas?
– Pięćdziesiąt. Walizkę zostaw, ja rozpakuję.
Tereska poczuła się zniecierpliwiona.
– Święta Madonno, czyście ograbiły bogatego chłopa?! Po jakiego diabła tyle tego?! Całe gospodarstwo rolne! Cóżeś taka schetana, piechotą szłaś całą drogą z tym wszystkim, czy co?!
– A co ty myślisz? Wyobrażasz sobie tę podróż? Z tymi tobołami! I z przesiadką! Wszyscy ludzie jadą do Warszawy, w pociągu piekło nie z tej ziemi! Nie było innego, tylko osobowy!
– To po co to było wozić?
– Bo wszystko świeże – powiedziała Okrętka stanowczo. – W mieście tego nie dostaniesz. Taka kaszanka to bywała przed wojną, a jajka prosto od krowy. A pierze z prawdziwych gęsi. Czekaj, trzeba wyjąć śmietanę dla tej pani…
Tereska z rezygnacją uznała, że musi się poddać. Okrętka nie oprzytomnieje, dopóki nie skończy się to pandemonium z bagażami. Nie pozostało jej nic innego, jak tylko wziąć w tym udział, żeby krócej trwało. Rozpierające ją uczucia nie chciały jednakże czekać i musiały się zacząć uzewnętrzniać.
– Był Boguś – powiedziała z pozorną obojętnością, przytrzymując dużą torbę.
Okrętka, która na obozie była świadkiem początków romansu, upuściła paczkę z kiełbasą.
– Co? O Boże, zdenerwowałam się! – powiedziała niespokojnie. – I co?
– Właśnie nie wiem – odparła Tereska, równocześnie promienna i zgnębiona.
– Muszę z tobą o tym porozmawiać. Dzisiaj był. Dopiero co poszedł.
– Jak to, dopiero dzisiaj? Myślałam, że już dawno! Czekaj, to pierze do góry nogami, bo inaczej się rozleci…
Nawet najgorsze udręki miewają jakiś kres. Obarczone tobołami Okrętka i Tereska udały się do mieszkającej w pobliżu sąsiadki. Przekazały produkty. Wróciły. Tereska dostała wielki kawał kaszanki, który przyjęła z najdoskonalszą obojętnością, wyłącznie dla świętego spokoju. Okrętka postanowiła odprowadzić przyjaciółkę. Następnie Tereska odprowadziła Okrętkę. Następnie znów Okrętka Tereskę…
– Bo ty jesteś dziwnie głupia – powiedziała z niezadowoleniem, usłyszawszy relację z wydarzeń. – Nie wiem, co to jest, ale jak ci się ktoś kompletnie nie podoba i w ogóle masz go w nosie, to jesteś taka zachwycająca, że aż się niedobrze robi. Inteligentna i uwodzicielska, i Bóg wie co. A przy Bogusiu wyraźnie idiociejesz. Już na obozie to zauważyłam, tylko nie zdążyłam ci powiedzieć. Na początku byłaś do rzeczy, a potem wyraźnie zgłupiałaś.
– I myślisz, że on to też zauważył? – spytała Tereska z troską.
– Ślepa krowa by zauważyła. Chyba że sam zidiociał tak samo; nie chcę cię martwić, ale nie wydaje mi się… Ale znów z drugiej strony może to i lepiej, że nie zastał cię siedzącą w kącie ze zmartwionym wyrazem twarzy, tylko przy tym rąbaniu.
– Może i lepiej – zgodziła się Tereska, która dopiero teraz zaczęła jasno dostrzegać, jak powinna była się zachować, co zrobić i co powiedzieć.
– No tak, nie wyszło ci najlepiej. Ale uważam, że przesadnie się przejmujesz. Uważam, że to on się powinien przejmować.
– Możliwe, ale po nim nie widać, żeby się przejmował – mruknęła Tereska i nagle zatrzymała się, posępnie patrząc na Okrętkę. Po krótkiej chwili dodała z determinacją: – Powiem ci prawdę. Moim zdaniem, on to sobie kompletnie lekceważy!
– Przesadzasz – powiedziała Okrętka niepewnie.
Zatrzymała się również, przyglądając się Teresce, i pomyślała, że ona za to przejmuje się stanowczo nadmiernie. Jej zdaniem Tereska była śliczna i szalenie atrakcyjna i to on przez nią powinien się denerwować, szarpać i popadać w niepokój i rozterkę, a nie ona przez niego. Tereska jednak miała emocjonalny stosunek do wszelkich zjawisk i skutki tego były opłakane.
– Nie przesadzam! – oświadczyła gniewnie. – Spójrzmy prawdzie w oczy. Mnie na nim zależy, a jemu na mnie nie!
– To wybij go sobie z głowy.
– Oszalałaś chyba! Teraz, jak się pokazał?
Nie zdając sobie sprawy z tego, co czynią, zawróciły i skierowały się ku domowi Okrętki. Potem znów zawróciły i skierowały się ku domowi Tereski. Słońce już zaszło i mrok pogłębiał się coraz bardziej.
Państwo Kępińscy wrócili z wizyty u ciotki Magdy dość wcześnie, około ósmej. Nie spodziewając się niczego złego otworzyli zamkniętą furtkę, otworzyli zatrzaśnięte drzwi i weszli do domu. Pan Kępiński udał się na górę, do łazienki, a pani Marta do kuchni. Już na progu potknęła się o wielki wór ze starymi pończochami, którego część zawartości była wywleczona. Jeszcze jej to nie zaniepokoiło, ale w chwilę potem zauważyła, że drzwi do ogrodu są na oścież otwarte. Wyjrzała i zobaczyła stos rozwalonego drzewa i gałęzi, nie zobaczyła natomiast córki, którą spodziewała się tam zastać. Z góry przechylił się przez poręcz pan Kępiński.
– Czy jest tam Tereska? – zawołali obydwoje do siebie równocześnie.
W tej sytuacji odpowiedź była zbędna. Pani Marta rzuciła wezwanie w głąb ogrodu. Pan Kępiński wydawał się nieco zaskoczony.