52247.fb2
– Gdzie jest takie odpowiednie miejsce? – spytała niepewnie.
– Nie wiem. Tam gdzie się rejestruje pojazdy mechaniczne. Januszek będzie wiedział, a jak nie – to pan Włodzio.
– Kto to jest pan Włodzio?!
– Kierowca dyrektora mojego ojca. Podrzuca mnie czasem do szkoły.
– I uważasz, że w tej rejestracji tak ci od razu powiedzą? Bez powodu?
– Wymyślę coś, musimy zełgać jakiś powód. Na przykład, przejechał mnie i teraz go szukam, żeby dostać odszkodowanie.
– Po śmierci?
– Głupiaś, nie przejechał mnie na śmierć, tylko trochę. Obaj mnie przejechali.
– Tak kolejno przejeżdżali przez ciebie, a ty z tego uszłaś z życiem? Ja nie wiem, czy to dobrze…
Okazało się, że niedobrze. Narada z Januszkiem, jaką Tereska odbyła późnym wieczorem, kazała jej zmienić zdanie. Jej brat miał w tych sprawach więcej doświadczenia życiowego.
– Przejechanie na nic – oświadczył stanowczo. – Powinnaś z tym iść do milicji, od razu się wyda podejrzane, że to ty go szukasz, a nie gliny. Wykombinuj co innego.
– No więc jechałam z nim i zostawiłam coś w samochodzie…
– To albo źle się prowadzisz, albo wiózł cię na łebka. Też źle.
– Wypadło mu coś i chcę mu to oddać.
– Biuro rzeczy znalezionych. Albo ogłoszenie w gazecie. A poza tym co? Przejeżdżał, wypadło mu, a ty od razu tak dokładnie zapamiętałaś numer?
– Na ogłoszenie nie mam pieniędzy, wolno mi. Nie przejeżdżał, tylko stał, a wypadło mu, jak ruszał.
– Jeszcze musisz mieć to coś, co mu wypadło. Zaproponują ci, żebyś zostawiła, i sami oddadzą. Niby już lepiej, ale jeszcze ciągle źle. Kombinuj dalej,
– O Boże! Więc zabrał mi coś…
– Aha. Samo mu wpadło do samochodu? Wskoczyło? To co to ma być, pchła?
– Głupi jesteś! – zirytowała się Tereska. – Ty mu to przyczepiłeś. Przez głupi dowcip. A on z tym odjechał.
Januszek spojrzał na nią z nagłym błyskiem w oku.
– A wiesz, że to jest niezła myśl. Może być. Tylko czy on tego nie zgubił, właśnie chcę się dowiedzieć!
– Czekaj. Co ja mu mogłem przyczepić? Nic takiego, co odleci od razu, bo wtedy nie ma co szukać. Już wiem! Kompas na magnesie!
– Co?
– Kompas na magnesie. Mój kumpel ma taki. To jest kompas samochodowy, on nie jest na magnesie, tylko na takiej gumce, przyczepia się do tablicy rozdzielczej albo byle gdzie, przyciska się i trzyma na mur. Przyczepiłem mu to do zderzaka.
– Chyba zidiociałeś, żeby przyczepiać kompas do zderzaka. Jeszcze może tylnego?
– No pewnie, że tylnego, z przodu mógłby od razu zauważyć. I w ogóle nie na wierzchu, a pod spodem. Jak głupi dowcip, to głupi dowcip…
W wyniku następnej narady, odbytej z panem Włodziem, który zalecał wydział komunikacji w radzie narodowej Śródmieścia, Tereska następnego dnia zaraz po szkole ruszyła do akcji. Towarzysząca jej Okrętka stanowczo zapowiedziała, że idzie tylko w charakterze podpory duchowej i będzie czekała na ulicy. Do środka nie wejdzie za nic w świecie.
Tereska również czuła się trochę niewyraźnie, ale pchało ją coś, czego, pomimo obaw, niepokoju, niepewności i zdenerwowania, nie mogła opanować. Nie zeżrą mnie przecież – pomyślała. – Najwyżej mnie wyrzucą… – w porównaniu z następną lekcją historii wizyta w wydziale komunikacji mogła wydawać się wesołą rozrywką.
Osoba siedząca za biurkiem była starsza od jej matki i robiła wrażenie smutnej i zniechęconej do życia. Spojrzała na nią znad okularów niezbyt życzliwie.
– Słucham – powiedziała cierpko. – O co chodzi?
Przez noc, poranek i wszystkie lekcje w szkole Tereska miała czas dopracować sobie opowieść o głupim dowcipie brata tak dokładnie, że niemal sama w nią uwierzyła. Z przejęciem, lekkim zakłopotaniem i nadzieją przystąpiła do zwierzeń. Smutna urzędniczka zainteresowała się opowieścią. Tereska była grzeczna, uprzejma, dobrze wychowana, zupełnie jak przed wojną, a przy tym tak zmartwiona i równocześnie pełna ufności i nadziei, że wręcz nie sposób było potraktować ją obojętnie. Urzędniczka zdjęła okulary, przetarła, włożyła z powrotem i przyjrzała się jej ze współczuciem.
– To pani młodszy brat, prawda? Że też tak zapamiętał numer samochodu?
– On ma na tym tle fioła, proszę pani. Nie pamięta żadnych dat historycznych, ale za to pamięta wszystkie numery samochodów, na które chociaż raz zwrócił uwagę. I całe szczęście, bo inaczej ten kompas by przepadł.
– A on nie odpadł? Bo może już nie ma co szukać?
– Chyba nie, on się bardzo mocno trzyma. Nawet przy wstrząsach. Jeżeli odpadł, to trudno, ale uważam, że przynajmniej trzeba spróbować.
Urzędniczce okropnie nie chciało się wstawać zza biurka i szukać w kartotece, gniotła ją wątroba, w kolanach czuła reumatyzm, ale w siedzącej naprzeciwko dziewczynie było coś, co działało ożywczo. Wydobywała się z niej jakaś radosna, zaraźliwa energia, Urzędniczka westchnęła, podniosła się z krzesła i podeszła do szafy…
– Mam!!! – wrzasnęła z triumfem Tereska, dopadłszy czekającej na ulicy Okrętki. – Mieszka na Żelaznej! Prędzej, jedziemy teraz do wydziału komunikacji na Mokotowie!
– Uważam, że powinnyśmy się z nim w tej sprawie porozumieć – powiedziała w zadumie Okrętka. – On może mieć jakieś określone potrzeby, które nam do głowy nie przyjdą.
– Właśnie zamierzam – odparła Tereska.
Wyprostowała się ze stęknięciem i odgarnęła opadające na twarz włosy. Obie siedziały w piwnicy, gdzie Tereska rąbała drzewo na opał. Piec centralnego ogrzewania miał w czasie mrozów nieograniczone wymagania. Okrętka zbierała porąbane kawałki na ładną kupkę.
– Wcale nie wiem, czy to akurat takie zdjęcia są mu potrzebne – ciągnęła, nadal w zadumie. – Człowiek wsiada i wysiada, a samochód stoi. Powinnyśmy ich raczej sfotografować na gorącym uczynku, jak sobie te paczki przekazują albo co. I jeszcze musi się okazać, że w nich są zegarki.
– Nie wymagaj za wiele – mruknęła Tereska i łupnęła w klocek. – Ja już sama nie wiem, w co najpierw ręce włożyć. Dobrze, że mi się udało z tym aparatem, bo więcej korepetycji nie zmieszczę. Tych łajdaków nie wiadomo kiedy pilnować, a jeszcze ta upiorzyca znęca się nade mną metodą zaskoczenia i pojęcia nie mam, czego się douczać. Chyba zwariuję.
Życie ostatnio stało się znów obłędnie urozmaicone i szalenie męczące. Aparat fotograficzny udało się Teresce kupić dzięki temu, że była gwiazdka i połowę funduszów na ten cel dostała w prezencie. Zdobycie pomocy technicznej zmusiło ją do konsekwentnej realizacji zamierzeń i obie z Okrętka przemierzały miasto wzdłuż i w poprzek w poszukiwaniu interesujących je pojazdów, na których tle robiły sobie liczne podobizny. Obie miały już całą kolekcję zdjęć w najróżniejszych pozach, wszystkie na tle Mercedesa, Opla i Fiata, przy czym na niektórych do towarzystwa widoczni byli właściciele pojazdów. Rozrywka, zważywszy konieczność robienia odbitek w zakładzie fotograficznym, była dość kosztowna, korepetycje zatem musiały iść swoim trybem. Szkoła również szła swoim trybem, a nieszczęsna historia zatruwała życie ostatecznie. Ciężko urażona Sarenka stosowała metodę straszliwą, na każdej lekcji zadając jej niespodziewane, pojedyncze pytania, skacząc bez opamiętania po tematach, krajach i epokach i przerywając, ilekroć Tereska usiłowała rozszerzyć wypowiedź i wykazać się posiadaną wiedzą hurtem.
– Kiedyś mi się… wydawało… – powiedziała między łupnięciami – że jestem… zajęta… O rany, ale sęk! Dopiero teraz… widzę, że miałam… mnóstwo czasu!
Okrętka zdążyła wykonać unik, dzięki czemu odłupany kawałek trafił nie w jej głowę, tylko w ścianę obok.
– Zabijesz mnie albo wybijesz mi oko. Rąb jakoś łagodniej!
– Nie mogę, nie mam małej siekiery. Zleciała z trzonka. Uważaj po prostu, gdzie pryska. Jak się Sarenka ode mnie odczepi, będę miała rajskie życie!
Okrętka uchyliła się przed następnym drewnem i pokręciła głową.