63100.fb2 Hazard - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 22

Hazard - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 22

Maleńkie karo karmiła mi żona.

Impas dusi grę.

W Pińczowie dnieje! (jeśli ktoś za długo myśli)

Do Filadelfii! (Okrzyk, który się rozlega, jeśli ktoś chce rozpatrywać poprzednie rozdanie. Krąży plotka, jakoby w Filadelfii istniało specjalne muzeum, gdzie na ścianach zaprezentowane są wszystkie możliwe układy kart. Niech sobie jedzie i ogląda.)

Dobry gospodarz zawsze powtarza (oznacza wyjście drugi raz w ten sam kolor).

Ostatnie cielę z obory (ostatnie atu).

As bierze raz.

Kibic powinien być cichy i bezwonny.

Trefelki, kolorek niewielki.

Figur na figur, mówił święty Igór.

Figurę w skórę!

Brać co swoje i w krzaki.

Jak się nie ma, co się mówi, to się leży, z kim się gra.

Karty przy medalach! (Okrzyk skierowany do daleko-widzów, unikających okularów i trzymających karty w okolicy środka stołu, co niesłychanie męczy uczciwych przeciwników i do rozpaczy doprowadza aktualnego partnera.)

Więcej chwilowo nie pamiętam.

Wracając do owej wyżej wspomnianej prawidłowości, istnieje taka przerażająca gra jak:

POKER

O pokerze napisano już tyle, że nie będę się wygłupiać. Pozwolę sobie tylko skorygować jedną, niesłusznie ugruntowaną opinię.

Wszyscy wiedzą, co to jest twarz pokerzysty. Kamienna ona musi być, nieruchoma, nie zmieniająca wyrazu, choćby nawet graczowi w danym momencie wszystko zewsząd wyrywano. Taki w sposób dowolny blefuje, otumania przeciwników i wygrywa.

Nic podobnego.

Grywałam w pokera obficie, choć raczej towarzysko, co nie przeszkadzało wypłacać sobie wzajemnie sum rzędu piętnastu lub dwudziestu złotych na bardzo stare pieniądze. Stałe grono graczy miało za sobą wiedzę, doświadczenie, umiejętności i liczne sensacyjne przeżycia. Z twarzami robiliśmy różne rzeczy, ale każdy potrafił się opanować. I oczywiście każdy chciał wygrać, bodaj nawet te osiemnaście złotych.

No i do gry przystąpiła jedna moja przyjaciółka, zarazem dziko chciwa rozrywki i przestraszona własną chęcią. W pokera grać nie umiała, ale znała pokerowe kombinacje i mniej więcej rozumiała, o co w tym wszystkim chodzi.

Co wyprawiała, obejrzawszy karty, ludzkie słowo nie opisze. Czerwieniała na obliczu, szarpała sobie włosy na głowie, zamykała oczy, wydawała z siebie jęki, siniała i bladła, szczękała zębami, mamrotała pod nosem i wydawała głośne okrzyki, przebijała znienacka najwyższą stawką albo wahała się straszliwie nad dołożeniem złotówki, krzywiła się i chichotała, odpracowała chyba pełny wachlarz ludzkich możliwości. No, nie zrywała się z fotela i nie przewracała stołu, ale szklankę z herbatą owszem, ponadto podskakiwała.

I wszystko to czyniła bez względu na wartość karty, jaką trzymała w ręku, i wcale nie specjalnie, tylko z emocji. Omal wszyscy przez nią nie dostaliśmy obłędu. Za skarby nie było wiadomo, czy ma dwie szóstki, czy cztery asy, czy sinieje ze szczęścia i zachwytu, czy z rozpaczy i trwogi. Dobrała coś czy przeciwnie. Sprawdzać ją czy przebijać. Ogłupiła nas tak przeraźliwie, że w rezultacie wyszła z tego interesu potężnie wygrana, załatwiwszy całe to doświadczone grono. Wszyscy zgodnie oznajmili mi, że więcej z tą zołzą nie grają.

Jeśli ktokolwiek uzna, że zaprezentowała twarz pokerzysty...

Pokera, ogólnie biorąc, nie rekomenduję. Trzeba mieć do niego bardzo dużo pieniędzy, talent i fart. Bez któregoś z tych czynników wyjdzie się z zabawy jak Zabłocki na mydle, a cud może się zdarzyć najwyżej jeden raz.

Ponadto opisywane w literaturze i pokazywane na filmach spotkania karety z fulem na asach, dwóch karet, karety z pokerem i tym podobnych, kiedy to gracze stawiają całe mienie i wygrywają lub tracą fabryki, pałace, posiadłości i diamenty żony, w naturze przytrafiają się niezmiernie rzadko. Normalnie są to spotkania dwóch par, czasem dwóch par ze stritem, albo strita z trójką, a najczęściej jednej większej pary z mniejszą. Wielkie mecyje, kto się będzie wygłupiał przy stricie z pałacami i diamentami?

Przyznaję, raz mi się podobna emocja przytrafiła. Wpadłam w taki szał, że postawiłam dolara, jednego z dwóch posiadanych na własność. Ale dostałam kolor i rzeczywiście, spotkały się dwa, przeciwnik też miał kolor. Mój był większy, as, potem walet i blotki, u niego zaś też as, ale potem dziesiątka. Dolar okazał się fartowny, nie przegrałam go.

No dobrze, ale spotkanie dwóch kolorów na tyle gier...?

Rasowi pokerzyści i z dwóch par potrafią wyciągnąć korzyść, ale zanim człowiek zostanie rasowym pokerzystą, zbankrutuje i umrze z głodu dwadzieścia pięć razy. Bez pieniędzy w ogóle nie sposób wygrać.

Też mi się raz przydarzyło. Nie powiem, gdzie grałam i z kim, moje fundusze ograniczały się do dwustu złotych, ciągle to było na stare pieniądze i dawno temu, stawka podstawowa wynosiła złotówkę, przeciwników miałam oblatanych, ale przy tym ślepy fart. Karta waliła mi jak szatan, niestety, wszystko dostawałam z dokupu, a nie z ręki. Oni byli ostrożni, nie przebijali, sprawdzali najwyżej, ja zaś w ciemno przebijać nie mogłam, niepewna rezultatu. No i za mało miałam pieniędzy. Jeśli któryś z nich czasem przebił, też nie mogłam tego przebijania kontynuować, bo niech będzie, on przebija do dwustu, ja z tego robię sześćset, bo tyle już wygrałam, on leci na tysiąc dwieście i co? Skąd te tysiąc dwieście wydłubię, sobie z nosa? Musiałam sprawdzać. Nie chciałam jeszcze odchodzić od gry, a jedna przegrana mnie kładła.

W rezultacie wyszłam z tego wygrana sześćset złotych, a mogłam zyskać sześć tysięcy. Nie można siadać do pokera bez pieniędzy w ręku.

Nie mówię tu oczywiście o pokerze wśród rozmaitych oszustów i szulerów, którzy układają znaczone karty przy tasowaniu i wyciągają czwartą damę z rękawa. Oszustów i szulerów w ogóle usuńmy na daleki margines poza horyzontem, bo gra z nimi to żadna przyjemność. Mówię o grze przyzwoitej, uczciwej, acz, przyznaję, niepomiernie emocjonującej...

I nawet odmiana niepoważna i towarzyska tychże emocji dostarcza. Grywałam w pokera w gronie przyjaciół i znajomych, stawka wynosiła 10 groszy, bo mniejszych monet nikt już nie miał, a i tych dziesięciogroszówek brakowało, wobec czego zostały zastąpione żetonami w postaci małych membranek dla głuchoniemych. Nie, nie tak. Membranek do aparatów słuchowych, zepsutych już czy wyczerpanych, nie wnikałam w tę kwestię, w każdym razie przeznaczonych do wyrzucenia.

I tymi membrankami operując, przy stawce dziesięciu groszy, zdołaliśmy poprzegrywać do siebie wzajemnie sumy rzędu ośmiu milionów złotych. Rzecz jasna tych milionów nikt nie miał, powyżej dwustu złotych graliśmy na rewersy, starannie gromadzone, nawzajem sobie zwracane i, jak łatwo zgadnąć, nigdy nie zrealizowane. Co nie przeszkadzało wybuchom uczuć zgoła płomiennych.

Wszyscy byli przy tym nieskalanie trzeźwi, ponieważ gra odbywała się u mnie w domu, a nie dysponowałam w owych czasach ani jedną kroplą alkoholu.

Do pokera nie zachęcam, gra ostra i, jak widać, niebezpieczna, zalecam natomiast

WYŚCIGI

Oczywiście końskie.

Wszystkie tory świata stanowią plener niezmiernie piękny. Wypełnione są z reguły zielenią, kwieciem i świeżym powietrzem. Stawki nie grożą ruiną nawet kompletnemu kretynowi, który bezbłędnie wybiera do gry najgorsze konie. Oszustwa graczom w gruncie rzeczy nie szkodzą, bo zawsze jakiś koń wygrywa i można przypadkiem na niego trafić, a graczowi wszystko jedno, skąd upragniony zysk pochodzi. Niech się martwi właściciel konia i trener.

Szkodzi wyłącznie zidiocenie osobiste, w którym celują mężczyźni.

Oto przykład:

Taksówkarz, którym jechałam nie tak dawno na tory w Longchamp, z dobrego serca i poufnie, dał mi konia numer czternaście. Czternastka w pierwszej gonitwie przychodzi w charakterze fuksa. Bardzo dobrze, nie miałam obiekcji, nie znałam koni, nie zdążyłam nawet obejrzeć programu, mogła sobie ta czternastka wygrać, mnie bez różnicy.

Postawiłam na nią, oczywiście, całe pięć franków, czyli mniej więcej dwa i pół złotego. Śmiercią głodową nie zagroziło mi to w najmniejszym stopniu, a czternastka wcale nie przyszła, przegrała.

I otóż prawdziwy idiota męskiej płci, uzyskawszy od tubylca taką informację, rozpłomieniony i pazerny, władował-by w tę czternastkę cały posiadany przy sobie majątek, tysiąc franków, dziesięć tysięcy, ile by tam wydłubał. I zostałby na lodzie. A niechby nawet ograniczył się do stu czy dwustu franków, też byłoby mu przykro i bagietka z pastą rybną kością w gardle by mu stanęła.

Na tym dowcip polega. Kto traci rozum i opamiętanie, ten i na niewinnych wyścigach potrafi siebie i rodzinę do skrajnej nędzy doprowadzić, chociaż wcale nie musi. Kto mu kazał? Nikt, poza jego własnym szaleństwem.

Przed szaleństwem silnie ostrzegam.

W szczegóły gry na wyścigach nie będę się wdawać, z tej prostej racji, że musiałabym cytować sama siebie, co wydaje mi się nieprzyzwoite. Dwie książki, Wyścigi i Florencja, córka Diabła, załatwiły sprawę detalicznie i wyczerpująco. Komunikuję tylko, że obecnie stawka wynosi złotówkę, albo dwa złote, i za owe dwa złote każdy może bez najmniejszych przeszkód:

- doznawać emocji równie potężnych, jak za dwa tysiące,

- napawać się urokami krajobrazu i wdychać świeże powietrze,