77856.fb2 Z?oty Eszelon - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Z?oty Eszelon - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Rozdział 6

NIESPOKOJNE CZASY

Tu Głos Ameryki z Waszyngtonu. Po trzydniowym pobycie w Zimbabwe, do Antananarivo, stolicy Demokratycznej Republiki Madagaskaru, przybył z wizytą państwową prezydent Gorbaczow. Dostojnego gościa witali: prezydent republiki, przewodniczący Narodowego Frontu na Rzecz Obrony Malgaskiej Rewolucji Socjalistycznej admirał Didier Ratsiraka, prezes Rady Ministrów podpułkownik Victor Ramahatra i pozostali członkowie Najwyższej Rady Rewolucyjnej. Po krótkiej paradzie, w której wzięły udział obydwa bataliony Armii Rewolucyjnej i wszystkie dwanaście MiG-ów Obrony Powietrznej Kraju, prezydent Gorbaczow wygłosił do zgromadzonych długie przemówienie, wielokrotnie przerywane oklaskami. Obecni z ogromnym entuzjazmem wysłuchali relacji radzieckiego gościa o sukcesach pierestrojki. Część oficjalną spotkania zakończył późną nocą tradycyjny taniec wojowników Betsimisaraka i uroczysty bankiet na świeżym powietrzu.”

Ostatnio Harding zupełnie nie potrafił rozróżnić informacji moskiewskiego radia i Głosu Ameryki – ogólny ton i treść były dziwnie podobne. Głos Ameryki podawał może więcej szczegółów, a Moskwa więcej muzyki. I chociaż w zakres obowiązków służbowych wchodziło słuchanie obu stacji, najczęściej poprzestawał na jednej. Szkoda mu było czasu – zbyt go ciekawiły inne rozgłośnie.

Miał już nawet swoje ulubione stacje. Na przykład w Kaliningradzie, czyli w dawnym Królewcu, okopali się „internacjonaliści-leninowcy” z całego kraju. Ci nie mówili o moskiewskim kierownictwie inaczej niż jako o „przestępczej szajce rewizjonistów i renegatów, którzy sprzedali światowej burżuazji kraj zwycięskiego socjalizmu”. Ich audycje rozpoczynały się oczywiście od Międzynarodówki, śpiewanej najwyraźniej przez grupę pułkowników w stanie spoczynku i zasłużonych emerytów, a kończyły pieśniami Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. W przerwach dyskusji politycznych nadawano zaś wiadomości polityczne i informacje o sukcesach gospodarczych Obwodu Kaliningradzkiego.

Z kolei miasto Włodzimierz znajdowało się najwyraźniej w rękach prawosławnych i prawie bez przerwy nadawało liturgię cerkiewną, modlitwy i żywoty świętych. Trudno się było jednak połapać, do jakiego odłamu Cerkwi włodzimierzanie należą, jako że nie uznawali ani władzy patriarchy Wszech Rusi, ani władzy Synodu.

Najciekawsza była oczywiście rozgłośnia 4. Armii Uderzeniowej, która już od miesięcy walczyła z basmaczami i duszmanami na bezkresnych obszarach Azji Środkowej. Dosłownie każdego dnia rozgłośnia informowała o nowych, absolutnie druzgocących zwycięstwach nad nieprzyjacielem, ale tak się dziwnie składało, że już następnego dnia oddziały armii wycofywały się na z góry upatrzone pozycje. Początkowo Harding usiłował śledzić ruchy armii i zaznaczać na mapie owe pozycje, ale wkrótce zupełnie się pogubił. Nie miał przygotowania specjalistycznego, toteż trudno mu się było połapać w arkanach sztuki wojennej. Na przykład, przez bite dwa tygodnie trwało „skuteczne natarcie szerokim frontem na przedmieściach Ałma-Aty i Frunze”, w trakcie którego „spore grupy basmaczy zostały okrążone i całkowicie zlikwidowane, a główne siły przeciwnika kontynuowały odwrót, ponosząc ciężkie starty w ludziach i sprzęcie”. Aż tu nagle podawano informację, że „zwycięska 4. Armia Uderzeniowa wycofała się szczęśliwie na przeformowanie do miasta Semi-pałatyńsk”, a było to tysiąc wiorst na północ. Harding wzdychał, drapał się po głowie. Może źle usłyszał, może ma nieaktualną mapę? Najprościej było pisać raporty, nie próbując się zorientować w tym chaosie. Willie bynajmniej nie zamierzał marnować wszystkich swoich dni i nocy na analizowanie sytuacji, która i tak się nazajutrz zmieniała.

Podpułkownik KGB Nowikow czuł się niedobrze. Zbliżało się, wyczuwał to instynktownie, ale jak tu pisać w raporcie o przeczuciach! Gdyby zaś nawet taki raport potraktowano poważnie – kogo by tym zaskoczył? Co – może by mu przysłali dywizję na odsiecz? Przecież jeszcze od czasów wojny azerskiej całe kierownictwo łagrów modliło się tylko o jedno – żeby pozostawiono chociaż takie siły jak wcześniej!

Nowikow jęknął i aż zasyczał, przypominając sobie jak ze ścisłego więzienia KGB w Sarańsku* [* Stolica Mordwińskiej ASRR w dorzeczu Wołgi] wycofano połowę nadzorców, rzekomo dlatego, że okazali się niepotrzebni. Ach, cóż to byli za chłopcy! Oczywiście, wyszkolono ich nie po to, żeby pilnowali politycznych: polityczni nawet kaleki nie umieliby zaciukać, zwłaszcza kobiety. Choć co prawda w nerwach człowiek jest zdolny do wszystkiego. Ale przecież nie z ich powodu chłopcy jak jeden mąż chodzili na kursy karate i nudną służbę na więziennych korytarzach urozmaicali sobie treningami z nunczaku!

Przecież wtedy szykowali się na najgorsze! Przecież przez całą tę idiotyczną pierestrojkę bombardowali Moskwę raportami o rosnącym mordwińskim nacjonalizmie! Dla uwiarygodnienia raportów trzeba było przy pomocy własnych wtyczek zorganizować demonstrację studentów Uniwersytetu Sarańskiego, domagających się nie wiadomo czego. Wydawałoby się, że sprawa jest jasna: Mordowia leży o osiemset kilometrów od Moskwy, a Azerbejdżan i Armenia – tam, gdzie diabeł mówi dobranoc. Można im było dać spokój, i tak spokój by tam nie zapanował. Wyrzynaliby się nawzajem, a później można by poeksperymentować co najwyżej z niedobitkami. Ale nic z tego: zignorowali mordwińskie zamieszki i wycofali najlepszych! Po co? Na tych stukniętych muzułmanów! A łagry to pies?! Cztery i pół miliona rozbestwionych niewolników, którzy nie dadzą się nabrać na żadną pierestrojkę!

Zaczęło się to jakieś pół roku temu. Pierwszym komunikatom towarzyszyły pełne otuchy informacje: „Do stłumienia buntu… skierowano dywizję MSW. Szczegóły operacji przekażemy w następnym komunikacie”. Ale szczegóły, w dodatku bardzo skąpe, podano tylko dwa razy. Komunikaty stawały się coraz bardziej lakoniczne i wkrótce brzmiały po prostu: „Bunt AJ-195”. I data. I już. I rób co chcesz. Ani apeli o czujność, ani instrukcji.

Takie komunikaty otrzymywał Nowikow raz na tydzień: stan łagrów w kraju. Nowikow zaczął zaznaczać zbuntowane obozy na wielkiej mapie ZSRR, wiszącej nad jego biurkiem. Czarnymi krzyżykami. Północno-wschodnia część kraju wyraźnie poczerniała, a „droga krzyżowa” przecięła góry Uralu i zaczęła się zbliżać do Mordowii.

W ciągu trzech ostatnich dni informatorzy z wszystkich dziewiętnastu łagrów ŻCh-385 donosili, że więźniowie nazywają ich w żywe oczy kapusiami. Wczoraj umilkli, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: ten nie zjawił się u prowadzącego go oficera bezpieki, tamten nie wrzucił do skrzynki pocztowej kolejnego doniesienia, jeszcze inny, doprowadzony pod konwojem, prosił o przeniesienie do innej żony, a o swojej nic nie wiedział.

I dla osłów z Zarządu Głównego nie są to wystarczające oznaki buntu! Kiedy zaś Nowikowowi wyprują bebechy, podadzą o tym kolejny komunikat, a ktoś równie młody i rokujący nadzieje narysuje na mapie nowy gruby krzyżyk – od Sarańska do Potmy!

Nowikow dopiero co rozstał się z Sienią Rogiem, więźniem nie objętym ścisłym nadzorem. Już od miesiąca pobierał u Sieni lekcje więziennych zachowań i żargonu. Okazało się, że nie ma pojęcia o podstawowych sprawach. Na przykład, która gazeta -”Izwiestia” czy „Prawda” – lepiej się nadaje na skręty. I że „koń z jajami” mówi się o kobiecie, a nie o mężczyźnie, jak sądził. Nowikow był zrozpaczony a Róg brał za każdą lekcję po pięć paczek amerykańskich papierosów.

Nowikow włączył magnetofon z nagraniem lekcji i drgnął mimo woli, słysząc ochrypły baryton Sieni Roga:

– Te, inteligent! Nachapałeś się, ścierwo! Nogi ci powyrywam i zapałki wsadzę! Klawisz zasrany!

Otworzył szafę, zdjął z wieszaka znoszoną więzienną bluzę i obszarpane parciane portki. Przebrał się, spojrzał w lustro i powtórzył:

– Klawisz zasrany!

Zabrzmiało nieprzekonująco, bez wyczucia. Nagle zadzwonił telefon. Wśród trzasków i pisków Nowikow rozpoznał oszalały głos naczelnika żony czternastej z Mołocznicy:

– Mam tu bunt, przyślijcie…

Potem słychać było tylko łoskot odległego wybuchu.

Nowikow rzucił się do sejfu i zaczął wygarniać do dużej torby podróżnej paczki pieniędzy, torebki z narkotykami i pudełka nabojów. Na wierzch położył komplet igieł do tatuażu i zaciągnął suwak. Dyżurujący przy wyjściu chorąży drżącymi rękami zakładał bagnet na Kałasznikowa. Nie od razu poznał Nowikowa w więziennej bluzie, a rozpoznawszy, rozpromienił się i wykrzyknął:

– Idę z wami, towarzyszu pułkowniku, idę z wami!

– Oczywiście, że idziesz ze mną, Wanieczka. Pomóż mi z tą torbą.

Chorąży zarzucił automat na ramię i pochylił się nad postawioną na podłodze torbą.

Wyprostować się już nie zdążył. Strzał z bliska ściął mu połowę czaszki. Nowikow szybko schował pistolet do kieszeni i wyrwał torbę z rąk bezwładnego Wanieczki.

– Wszystko mózgiem obryzgał, skurwiel!

I ruszył do wyjścia.

Jakoś nikt nie zauważył przez tyle lat, że obok kwatery Jawaskiego Specoddziału KGB mieści się coś w rodzaju wiejskiej piwniczki: niskie, zwieńczone łukiem drzwi, cała reszta schowana w ziemi. Nowikow, ostrożnie uchyliwszy drzwi, sięgnął w przeciwległy kąt i, wsunąwszy dłoń w szczelinę między balami, namacał guziczek.

Bunkier był niewielki, zbudowany według typowego projektu. Jeszcze w czasach Breżniewa tajny wydział Instytutu Naukowo-Badawczego Obrony Cywilnej opracował czternaście typów bunkrów dla pracowników wyższego szczebla na wypadek wojny jądrowej. W bunkrach dla członków Biura Politycznego były baseny i łaźnie parowe. Bunkier, w którym schronił się Nowikow, był niższej kategorii: piętrowe łóżka, lodówka z zapasem żywności, prymitywna ubikacja i klitka z aparaturą tajnej łączności.

Zgodnie z instrukcją, Nowikow powinien był przede wszystkim zadzwonić do Moskwy, do centrali. Jednak od razu po znalezieniu się w bunkrze naruszył instrukcję. Pod ostrzami nożyczek posypały się na podłogę jego jasne włosy. Lustro było tylko jedno i włosy z tyłu głowy Nowikow strzygł na wyczucie. Potem wyrównał wszystko golarką. Za parę tygodni urośnie mu zarost, policzki się zapadną – i kto go odróżni od zeka?

Wystukał kod takiego samego bunkra w Obozie Permskim. Tam bunt wybuchł dziesięć dni wcześniej. Po czwartym dzwonku aparat ożył. Nowikow poznał głos swego szkolnego kolegi, pułkownika Pietina.

– Halo!

– No, halo!

– Witam, towarzyszu pułkowniku. Mówi podpułkownik Nowikow.

– Aha. Znaczy, że i ciebie zapędzili do bunkra.

– Właśnie. Chciałem się poradzić, co zameldować Moskwie.

– Pewnie chcesz prosić o odsiecz. Idiota. Dzwoń, dzwoń. Polecą ci się zameldować z raportem w Moskwie i przy okazji przypomną o odpowiedzialności za archiwa. Dotrzeć tam każą ci na autonogach, popierdując, a bronić się na własną rękę. Potem zaczną dzwonić trzy razy dziennie, będą grozić trybunałem i żądać, żebyś meldował o sytuacji. Żebyś wyszedł na zwiad, zdobył języka i czekał na rozkazy. A jak tam u ciebie? Zaczęło się?

– Dopiero co. Chyba wszędzie naraz.

– Tak samo jak u mnie.

– Co robić?

– Myśleć, ruszyć głową. Najwyższy czas. Oszczędzaj akumulatory.

Tę ostatnią radę Nowikow docenił dopiero później.

Żarówka tliła się ledwie, ledwie. Było duszno. Ile dni minęło – nie wiedział: zegarek z datownikiem od młodości uważał za pretensjonalny. Ale zarost mocno już odrósł.

Nowikow podjął decyzję. Postawił na stole zestaw do tatuażu. Ech, a Róg proponował, że sprowadzi mu specjalistę! Teraz wszystko by się już zagoiło. Ale on zwlekał do ostatniej chwili: chciał oszczędzić skórę. No i teraz musi się kłuć sam!

Poszperał w torbie i zdrętwiał: albumu nie było! Albumu, który podarował mu Paweł Polikarpowicz – jakby wiedział, że się kiedyś przyda! Albumu z kolekcją tatuaży i objaśnieniami, co który oznacza.

Rozpacz ścisnęła go za gardło. Zjawić się wśród knajactwa z tatuażami, niepasującymi do legendy – to jeszcze gorzej, niż w czapce milicyjnej. Co robić, o matko jedyna, co robić?

I nagle przypomniał sobie kryminalistę, który w dziesiątym roku odsiadki wziął się do polityki. Nazywał się Markow. No i ten Markow ni stąd, ni zowąd wytatuował sobie na pysku antyradzieckie hasła – i to w zonie, gdzie notowano doskonałe wyniki w pracy wychowawczo-politycznej.

Trzy razy na rozkaz Pawła Polikarpowicza zdzierano mu skórę z twarzy bez narkozy. I za każdym razem uparty Markow czekał, aż rany się zabliźnią, i znowu się tatuował. A potem z Moskwy przyszedł rozkaz: za antyradzieckie tatuaże – sąd i rozstrzelanie. Markowa jednak nie rozstrzelano. Dali mu piętnaście lat i przenieśli do zony politycznych. Zaadaptował się tam, a kiedy nadeszła głasnost’i wszystkie te tiu-tiu-tiu, zwolnili go jako mniej niebezpiecznego.

Gębę Markowa Nowikow pamiętał, tu nie potrzebował żadnego albumu. Więźniów politycznych szanowano we wszystkich łagrach. I złodziejski żargon nie był im potrzebny: wybaczano im kulturalny język.

A więc tak: zbieracz mordwińskiego folkloru, który rozrzucał w Sarańsku ulotki nawołujące do obalenia władzy radzieckiej. Trzy lata z nowego „gorbaczowowskiego” paragrafu.

Nowikow namacał ostatnią butelkę wódki, pociągnął tęgi łyk, a resztką przetarł sobie twarz. Na lewym policzku – LENIN MORDERCA, na prawym – NIEWOLNIK KPZR. Stanął przed lustrem i narysował kontur.